2019 rok był na blogu rokiem przełomowym - rekordowym pod względem tekstów i liczby obejrzanych koncertów. Ukazało się mnóstwo ciekawych płyt, zadebiutowało wiele zespołów, festiwale wyrastały jak grzyby po deszczu, a w ilości koncertów trudno było się połapać. Zdarzały się dni, że kilka wydarzeń odbywało się jednocześnie i wybór tego właściwego okazywał się naprawdę niełatwy.
Z tego miejsca dziękuję wszystkim, którzy regularnie zaglądali stronę i zapraszam do dalszych odwiedzin. Mam nadzieję, że znaleźliście tu coś dla siebie. Dziękuję także zespołom, które tak licznie dawały o sobie znać mailowo i dzieliły się ze mną swoją twórczością, także przed premierą swoich płyt. Dziękuję też organizatorom koncertów za możliwość fotograficznej dokumentacji wielu z nich.
Zapraszam już na ostatni przegląd płyt w tym roku, tym razem obejmujący nie jeden kwartał, lecz minione 12 miesięcy. Możliwe jest też, że jeszcze kilka płyt z tego roku doczeka się recenzji w przyszłym. Niebawem pojawi się też post ze zbiorem tegorocznych recenzji dla wszystkich tych, którzy będą mieli ochotę jeszcze do nich wrócić i kalendarz premier na przyszły rok. No to zabawę czas zacząć 😊
BYTY - 1EP (13.01.2019)
BYTY to Paweł Przyborowski i
Sebastian Lipiński - duet, który świetnie się rozumie i bardzo dobrze uzupełnia.
Mamy tego dowody na debiutanckim wydawnictwie muzyków. W trzech utworach zawartych
na debiutanckiej EPce zespołu słychać inspiracje filmem i teatrem sprzed lat
oraz towarzyszącą im muzyką - z pozoru lekką i niezobowiązującą, a tak naprawdę
niepokojącą i tajemniczą. Opatrzony ciekawym teledyskiem jazzujący w stary stylu
"Dingo" wpada w ucho od pierwszego odsłuchu.
Mrocznie i psychodelicznie brzmi
"30.10". Snując się nieco sennie, wprowadza w trans swoim miarowym
rytmem. W czwartej minucie następuje ciekawe przejście, a po nim dalsze
kołysanie. Całość wieńczy "Tutka" z fajną zabawą na elektronicznej
perkusji. Napięcie narasta tu z minuty na minutę, a kulminację osiąga w kończącym
utwór tajemniczym zdaniu ze spektaklu "Dwa Teatry" Jerzego Szaniawskiego.
Czy to jest lo-fi, nu-jazz, art-pop
czy może coś jeszcze innego? Tak naprawdę gatunek nie ma tu znaczenia. To po
prostu świetny, bardzo obiecujący debiut, pokazujący, że dobra muzyka nie ma
granic i jedyne, czego potrzeba, by ją zrozumieć i czerpać z niej radość to
wrażliwość. Doszły mnie słuchy, że już niedługo ukaże się drugie wydawnictwo
duetu. Bądźcie czujni, o nich będzie jeszcze głośno!
Raketkanon - rktkn#3 (17.01.2019)
Belgia to od kilku lat kopalnia
niesamowitych zespołów. Jednym z nich jest Raketkanon, który na początku
mijającego roku wydał trzeci album - w pełni niezależny, bezkompromisowy i nie będący
w zgodzie z obowiązującymi muzycznymi trendami.
To czwórka bardzo zdolnych
muzyków, którzy postanowili, że zrobią wszystko po swojemu. Pieter-Paul Davos jest
wokalistą wręcz szalonym, a jego bezproblemowe łączenie delikatnego głosu i
krzyku budzi podziw. W dziewięciu nowych utworach grupy roi się od kontrastów. Wściekłość zderza się z melodyjnością, melancholia
i tajemniczość miesza się z mrokiem i zadziornością. Najbardziej ekstremalnie
jest w kompozycji "Hannibal", gdzie hałas kontrastuje z ciszą. Świetnie
rozwija się niepokojący "Lou", energią poraża "Harry",
melodyjnością urzeka singlowy "Ricky". To nie wszystkie mocne punkty,
bo właściwie każdy fragment tej płyty zasługuje na uwagę.
To niestety ostatni album Belgów.
Muzycy postanowili zakończyć wspólną działalność. Szkoda, bo mieli potencjał, by
stać się nowym Faith No More. W grudniu odbyła się pożegnalna trasa koncertowa,
podczas której zespół odwiedził także Gdańsk. Mam nadzieję, że nie odłożą
instrumentów i pokażą się słuchaczom już niebawem w nowej, równie ciekawej
odsłonie.
A.A. Williams - A.A. Williams (25.01.2019)
Pisałam już o niej recenzując jej
wspólną EPkę z japońskim Mono i relacjonując ostatni występ Cult Of Luna w
warszawskiej Progresji. Pora na jej autorski materiał - lepiej późno, niż
wcale, bo ukazał się w styczniu. Przyznaję - gdyby nie trasa promująca "A
Dawn To Fear", nie miałabym pojęcia o tym wydawnictwie. To niepodważalny
dowód na to, że warto zabierać w trasy suporty.
AA Williams śpiewa przepięknie i
ma wyjątkową muzyczną wrażliwość. Piękna długowłosa wokalistka i gitarzystka obdarzona
jest głębokim głosem przywodzącym na myśl połączenie wokali Chelsea Wolfe i PJ
Harvey. W czterech bardzo szczerych utworach zawarła maksimum emocji wspartych
pięknymi, melancholijnymi melodiami ocierającymi się o post-rock. We wznowionej
wersji z września album wzbogacony został o 3 wersje kompozycji z prób i cover
"Jolene" z repertuaru Dolly Parton.
Imienna EPka jest jej debiutem
fonograficznym. Jestem pewna, że już niebawem usłyszy o niej więcej osób.
Saver - They Came With Sunlight (8.03.2019)
Są z Oslo i kochają dźwięki spod
znaku Breach, The Old Wind, Cult Of Luna. Założyli go muzycy znani z Tombstones
i Hymn, którzy postanowili zakończyć działalność tych zespołów i rozpocząć nową
drogę - atmosferyczną, tajemniczą i jakżeby
inaczej, mroczną. Tworzeniu albumu towarzyszyło podobno poczucie ekscytacji, a
jednocześnie niepewności. Efektem tych działań jest apokaliptyczne brzmienie
syntezatorów zestawione z energetycznymi gitarowymi riffami i mocnym basem.
Sludge, post, doom - fani tych gatunków z pewnością znajdą tu coś dla siebie.
Flamingods - Levitation (3.05.2019)
Psychodeliczne disco o funkowym zabarwieniu?
Czemu nie! Taką muzykę grają Flamingods. Na swojej nowej płycie inspirowali się
tanecznymi dźwiękami Bliskiego Wschodu i Południowej Azji, głównie z lat
siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. W zespołowych kompozycjach można odnaleźć
zbliżoną energię jak u Temples, King Gizzard And The Lizard Wizard czy Tame
Impala. Muzyka lśni niczym w blasku słońca, pięknie buja i poprawia humor. W
sprzyjających okolicznościach faktycznie można przy tych dźwiękach lewitować.
Port Noir - The New Routine (10.05.2019)
Aż mi głupio, że gdyby nie Leprous
i ich trasa koncertowa nie wiedziałabym nawet o tym zespole, mimo że pisał o
nim już Jarek Kowal na soundrive.pl. Port Noir to trio, które mogłoby zrobić
światową karierę, gdyby rock był nadal tak popularny, jak jeszcze kilka lat
temu.
Muzykę na debiutanckim albumie
tria można by scharakteryzować jako metal progresywny z popowym potencjałem, w
którym odnajdą się fani Muse, Royal Blood i Leprous. Płyta brzmi świeżo,
nowocześnie, jest świetnie wyprodukowana i z każdym kolejnym odsłuchem znajduje
się na niej coś nowego. To doskonały debiut.
Full Of Hell - Weeping Choir (17.05.2019)
Tym razem kolejna porcja bezkompromisowego
mroku. Full Of Hell grają dokładnie tak, jak się nazywają. Ich debiut ma
niecałe dwadzieścia pięć minut i zawarli na nim tyle zła, że przyjęcie takiej
porcji na raz to prawdziwe wyzwanie. To połączenie hardcore, metalu i
elektroniki doskonale wyraża stan ekstremalnego zdenerwowania, a dodatkowej
wyrazistości dodaje mu tematyka tekstów dotykająca religii, straty i
nienawiści. Propozycja dla osób
o mocnych nerwach 😊
Kalafior Derambo - Na Mego Ducha Nie Siada Mucha (4.06.2019)
Drugi album trójmiejskiego rapera
to niezwykle osobista opowieść o tym, "dlaczego – całkiem realnie i bez
scenicznej popisówy - od kilku lat reprezentuje biedę." Sam muzyk objaśnia
tło albumu następująco: „Moja siostra wpakowała mnie w dług o wysokości milion
czterysta tysięcy złotych. Kupiła na moje nazwisko ziemię. Ok, udzieliłem jej
pełnomocnictwa, ale nie wiedziałem, że transakcji w żaden sposób nie wyjaśniła
przed Urzędem Skarbowym. W międzyczasie wyjechałem i dopiero po kilku latach
dowiedziałem się, że zostałem wpisany na listę dłużników niewypłacalnych, mając
do zwrotu podatek o wysokości osiemset tysięcy złotych plus odsetki - sto
tysięcy rocznie. W sumie milion czterysta. Co można zrobić w takiej sytuacji?
Zwariować, załamać się albo zacisnąć zęby i robić swoje, a przy okazji wszystko
co możliwe, żeby nie dać się pochłonąć czarnej dziurze złożonej z sześciu zer."
Te
bolesne doświadczenia przyczyniły się do powstania szczerej i naprawdę dobrej
płyty, która przy okazji ma bardzo ciekawą okładkę. Słowa są tu najważniejsze,
ale warto zwrócić uwagę także na podkłady muzyczne. Jeden z nich stworzył
wspomniany już wyżej zespół BYTY.
Sławek Jaskułke - The Son (7.06.2019)
To jeden z najważniejszych współczesnych
polskich pianistów, grający bardzo emocjonalnie i z wyczuciem. W jego
kompozycjach techniczne aspekty idealnie równoważą piękne melodie. Tak właśnie
jest na "The Son", który artysta nagrał na wyjątkowym instrumencie - fortepianie
prostostrunnym Malmsjo Grand Piano z 1935 roku. Dzięki obniżonemu strojeniu instrumentu Jaskułke
uzyskał niepowtarzalne brzmienie - ciepłe i bardzo przystępne, a z drugiej
strony nie pozbawione mroku. Warto to sprawdzić na własne uszy.
Lindy Fay Hella - Seafahrer (20.09.2019)
Znacie ją z Wardruny. Tam śpiewa i
tańczy. Lindy Fay Hella pozazdrościła
Einarowi Selvikowi i też wydała solową płytę. Jej delikatny głos świetnie sprawdza
się w folkowych balladach o popowym zabarwieniu. To bardzo dobre piosenki,
które znacząco odbiegają od dokonań macierzystego zespołu. Jest tu elektronika,
mocne partie perkusji i teksty oparte na analizie koncepcji świata równoległego,
bycia "po drugiej stronie". Na płycie pojawili się goście - wokalista
Kristian Eivind Espedal, lepiej znany jako Gaahl, klawiszowiec Roy Ole Førlund
i perkusista Jan Tore Ness. To bardzo osobista i szczera płyta, pokazująca inne,
bardzo ciekawe oblicze wokalistki.
Zonal - Wrecked (25.10.2019)
I znów powraca ten ostatni piątek
października… Wtedy też ukazała się jedna z najciekawszych eksperymentalnych
płyt mijającego roku. Justin Broadrick i
Kevin Martin znani z długoletniej i niezwykle płodnej współpracy w ramach God,
Ice, Curse Of The Golden Vampires czy Techno Animal po okresie przerwy znów
postanowili zrobić coś wspólnie. Próbowali już niemal wszystkiego - od industrialu,
przez jazz, elektronikę, aż po grindcore. Tym razem przedstawiają niezwykle
ciekawy pomysł na nowatorski hip-hop.
Jest eksperymentalnie,
niesamowicie mrocznie i nietypowo. Oszczędne brzmienia, oparte na zgrzytach, pogłosach,
beacie budują tajemniczy klimat, który udziela się słuchaczowi od pierwszych
minut. Zaprosili do współpracy poetkę i raperkę obdarzoną niskim, charakterystycznym
głosem - Moor Mother (tak naprawdę Camae Ayewa), której szerokie horyzonty
muzyczne objawiają się także w działalności w jazzowym Irreversible
Entanglements. Ayewa błyszczy w pierwszych sześciu kompozycjach na płycie, zaś
w jej drugiej części dominują instrumentalne odjazdy, brzmiące jak…
instrumentalny hip hop połączony z ambientem i dronem.
To bardzo ciekawy materiał, ale
chyba lepiej byłoby, jakby obie części - z rapem i bez rapu zostały wydane
osobno jako część 1 i 2. Taki jednak był zamysł autorów i nie należy z nim
dyskutować. Jedno jest pewne - tej płyty naprawdę warto posłuchać.
Rauður - Semilunar (10.11.2019)
Czerwony, rudy - tak można przetłumaczyć pseudonim
artystyczny wokalistki i multiinstrumentalistki Auður Viðarsdóttir, która po
działalności z braćmi w ramach zespołu Nóra, postanowiła rozpocząć karierę
solową i pokazać słuchaczom swój osobisty muzyczny świat zaklęty w poetyckich
wersach i onirycznych melodiach.
Jak wspomina Marcin Kozicki ze
Stacji Islandia, kompozycje, które znalazły się na płycie „Semilunar”
powstawały bez pośpiechu, przez kilka lat, zarówno na Islandii jak i w Szwecji.
Dzięki temu jest to materiał bardzo przemyślany i dopracowany. To słychać - płyta
kipi od pomysłów i szerokich inspiracji, od Bjork po KateBush i Davida Bowie,
lecz przy tym zachowuje niezwykłą spójność. To muzyka niesamowicie wciągająca,
kojąca, urzekająca swoją niezwykłością i oryginalnością. Przepiękna, eteryczna,
wzruszająca, momentami mistyczna. Jest w głosie artystki niezwykła siła, która
sprawia, że chce się do tego albumu wracać i odkrywać go na nowo.
Jak opisuje zawartość płyty sama
artystka "Semilunar" jest niczym chłód księżyca w złamanym sercu oraz
odbicie "połowicznego" szaleństwa umysłu. To płyta na granicy muzycznych
światów - elektroniczna, neoklasyczna, ambientowa, eksperymentalna? -
jakkolwiek próbowałabym ją zaklasyfikować, z pewnością polegnę z kretesem. Pozostańmy
przy tym, że jest po prostu rewelacyjna, a jedynym kryterium pozwalającym ją
poprawnie określić są szczere emocje.
Pleiadees - Pleiadees (22.11.2019)
Muzyka dwudziestego pierwszego wieku jest tak eklektyczna, że
nikogo nie dziwią już nietypowe połączenia. Rock, jazz, elektronika, muzyka
eksperymentalna – wszystko to zestawiano już w przeróżnych konfiguracjach, z
różnym skutkiem. Ciekawym gatunkiem, który nie doczekał się jeszcze należytego
uznania stał się darkjazz –odmiana jazzowych improwizacji nasycona niepokojącą,
tajemniczą atmosferą.
Termin ten wymyślił Jason Kohnen, lider The Kilimanjaro
Darkjazz Ensemble i The Thing With Five Eyes, których miałam przyjemność
podziwiać w 2018 roku na Festiwalu Jazz Jantar. W zbliżonej stylistyce porusza
się włoskie trio Pleiadees, które pod koniec listopada podzieliło się
debiutanckim albumem.
Czterdziestominutowy album zawiera trzy kompozycje pełne
mroku, intrygujące dźwiękowym bogactwem i bardzo atmosferyczne. To muzyka
pobudzająca wyobraźnię, bardzo eteryczna, hipnotyzująca, a jednocześnie pełna
energii. Metal zagrany na wibrafonie, instrumenty z całego świata, pogłosy,
przestery, szumy, chóralne śpiewy… psychodelia, odjazdy, improwizacje… synteza
elektroniki i żywych instrumentów – wszystko to znajdziecie na tej płycie. W
połączeniach nieoczywistych, dźwiękach niezwykle wciągających. Takich, które odkrywa
się na nowo przy każdym kolejnym odsłuchu. Pejzażowych, urzekających
delikatnością i wyczuciem.
Muzycy mają ogromny talent do budowania nastroju i
przykuwania uwagi. To doskonały album, który z pewnością spodoba się miłośnikom
muzyki eksperymentalnej i słuchaczom wrażliwym na piękno.
Na koniec mała niespodzianka - zajrzymy
jeszcze na Ukrainę, gdzie rozwija się bardzo ciekawa scena niezależna. Oto dwa debiutujące projekty:
Nuitville - When The Darkness Falls EP (10.06.2019)
Lubisz Alcest? Bardzo możliwe, że
także tu znajdziesz coś dla siebie. Nuitville to autorski projekt Tristana
Nuita. Trzy utwory zawarte na EPce mają w sobie mnóstwo świeżości i energii. Dzieje
się tu naprawdę dużo.
"When The Darkness Falls" to hołd
oddany nocy, którą artysta uosabia. To czas, gdy dzieją się rzeczy wyjątkowe,
inspirujące. To pora ciszy, w której można odnaleźć zarówno ukojenie, jak i
doznać przejmującego niepokoju. Taki jest właśnie ten materiał - niesamowicie
kontrastowy, dynamiczny, różnorodny. Czerń i biel, cisza i hałas, melodia i
zgrzyty, growl i wyciszenie. Posłuchajcie, warto!
Rvana Shmata - Well Hello (5.11.2019)
Fajna nazwa, prawda? Tak nazywa
się duet z Ukrainy, który w listopadzie podzielił się debiutanckim singlem. Nie
będę na siłę szukać inspiracji, by go porównać z kimkolwiek. To świetny utwór,
pełen niepokoju, z bezkompromisowym wokalem, wkręcającym się w umysł rytmem i
przebojowym potencjałem. Spodoba się tym, którzy nie zgadzają się z tym, co
dzieje się na świecie, tym, którzy lubią mrok, basowy puls i trans w muzyce.
Czy będą drugim Royal Blood? Kto wie, czas pokaże.