Jedni wielbią ich za kreatywność i nowatorskie podejście do muzyki, inni krytykują wybór bardzo kontrowersyjnej tematyki i kształtu scenicznej prezentacji twórczości. Dali się poznać światu podczas ubiegłorocznego finału Konkursu Piosenki Eurowizji w Izraelu, gdzie reprezentowali ojczystą Islandię. Dla widzów przyzwyczajonych do "lekkiej, łatwej i przyjemnej", komercyjnej muzyki ten występ był co najmniej dużym zaskoczeniem. Po kilku singlach i EPce nadszedł wreszcie czas na pełnowymiarowy debiut Hatari.
Jak łatwo się domyślić, w parze z nieoczywistą muzyką występuje
też nieco wywrotowa historia działalności grupy. Co ciekawe, gdyby nie
eurowizyjny sukces, Hatari mógłby już nie istnieć. Zespół ogłosił rozwiązanie
pod koniec 2018 roku, tłumacząc, że nie ma sensu działać dalej, skoro nie udało
się obalić rządzącego światem kapitalizmu. Muzycy podjęli jeszcze jedną próbę
ataku na podwaliny światowej polityki, zgłaszając się do najpopularniejszego
międzynarodowego konkursu z zakresu muzyki rozrywkowej i tym razem szansa na powodzenie
ich misji jest znacznie większa… No przynajmniej udało się już dotrzeć do
szerokiego grona odbiorców i wywołać emocje.
Dźwiękowy nihilizm, a do tego ważny przekaz i efekt szoku –
islandzka grupa budzi skrajne reakcje od początku działalności i z pewnością nieprędko
się to zmieni. Mroczna elektronika (w wizualnej prezentacji zabarwiona
lateksową stylistyką BDSM), zmiany tempa, agresywny taniec zderzający się z tajemniczością,
świetne, prowokujące do myślenia teksty i plejada zaskakujących gości – wszystko
to zawiera "Neyslutrans". Znajdziecie tu trzynaście utworów,
układających się w intrygującą, spójną całość – zarówno singlowe nagrania, w
tym rozsławione "Hatrið mun sigra" (w tłumaczeniu "Nienawiść
zwycięży"), jak i kilka nowych propozycji.
Hatari nie biorą jeńców, nie próbują sprostać niczyim
wymaganiom – krótko pisząc robią, co chcą. Swój album wydali w ramach własnej
wytwórni, "Neyslutrans" to w wolnym tłumaczeniu trans konsupcjonizmu.
Tak też brzmi ich muzyka – hipnotycznie, intrygującą i bardzo angażująco. To
propozycja dla otwartych słuchaczy, którzy nie boją się eksperymentów,
wyrazistego przekazu i lubią rozwiązania nieoczywiste. To dźwięki, które wymykają
się klasyfikacji gatunkowej, łącząc mrok i delikatność. Brzmienia syntezatorów i
automatów perkusyjnych charakterystycznych dla lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku,
elementów techno, hardcore punku, metalu i industrialu zderzają się z subtelnością
partii smyczkowych i melodyjnością refrenów.
Dopełnia je wokalny dialog Matthíasa Tryggvi Haraldssona (dziennikarza
i pisarza) i Klemensa Hannigana (stolarza, muzyka i projektanta), w którym
zderza się bezkompromisowy, surowy i niezwykle wyrazisty krzyk tego pierwszego
i pełen uroku, chwilami wręcz zmysłowy falset drugiego z muzyków. Grupy nie
byłoby jednak bez udziału producenta i inżyniera dźwięku Einara Hrafn
Stefánssona, wspierającego kolegów w realizacji misji.
Hatari piszą piosenki – nieco wykręcone, ale oparte na popowej
melodii i schemacie zwrotkowo-refrenowym, z przełamaniem tempa zwrotem akcji. Takie,
które zapadają w pamięć, wpadają w ucho, wchodzą w głowę i budzą myśli. Kołyszą
i hipnotyzują, wywołują dreszcze, niepokój, chwilami agresję. Napięcie rośnie z
minuty na minutę i właśnie to oddziaływanie na podświadomość słuchacza jest tak
niezwykłe.
O wyjątkowości tego wydawnictwa świadczy także udział
licznych gości z przeróżnych muzycznych światów. W "Klefi/Samed" zaśpiewał palestyński artysta Bashar Murad,
którego głos świetnie wpasował się w przesterowane brzmienia i bliskowschodnie
motywy, w "Hlauptu" swoje trzy grosze dodał feministyczny Cyber. W
"Helvíti" z ogromną mocą rapuje Svarti Laxness. "Spectavisti me
mori, op. 8" urzeka partią skrzypiec Pétura Björnssona, a przedostatni
"Nunquam iterum, op. 12" przepięknym połączeniem instrumentów smyczkowych
i chóralnego śpiewu.
W dziesiątym Ógleði:"
i wieńczącym całość "Niðurlút" z gościnnym udziałem
wokalistki r&b, występującej pod pseudonimem GDRN, motywy mogą budzić skojarzenia z twórczością
Son Lux. Melodia snuje się, zaskakując po chwili elektronicznym przesterem i
zmianą tempa. Nowofalowo, wywrotowo i bardzo tanecznie jest natomiast w trzech
pierwszych utworach albumu, pulsującym "Þræll" oraz eurowizyjnym
"Hatrið Mun Sigra" pięknie podsumowującym nietuzinkowy styl Hatari.
To album, który dojrzewa w umyśle słuchacza, z każdym
kolejnym kontaktem odsłaniając przed nim nowe doznania. To muzyka nowatorska, dopracowana
w najdrobniejszych szczegółach, która poprzez początkowo wywołany szok pobudza
wyobraźnię. Taka, która być może nie zmieni świata, ale może skłonić do
refleksji obnażając społeczne anomalia, bezsens uczestnictwa w ciągłym wyścigu
szczurów, czy przerażająco niską cenę za jaką ludzie są w stanie sprzedać swoją
godność.
To sygnał, by obudzić się z lunatycznego snu spowodowanego
codzienną rutyną i zacząć działać, sprzeciwić się reżimowi i podjąć walkę o
lepsze jutro, ratunek dla indywidualności i własnej tożsamości. Hatari
wiedzą, co robią. Konsekwentnie dążą do celu. Jestem bardzo ciekawa, jakie będą
ich kolejne kroki.
92%