poniedziałek, 2 marca 2020

Bastarda - Gdańsk, Żak, 1.03.2020 [GALERIA ZDJĘĆ]

Dwa klarnety i wiolonczela, trzech przesympatycznych muzyków i premiera  - tak było w niedzielę w Żaku. Przed gdańską publicznością swoją nową, wydaną dzień wcześniej płytę zaprezentowało trio Bastarda i był to rewelacyjny występ. 


Klarnecista Paweł Szamburski, wiolonczelista Tomasz Pokrzywiński i grający na klarnecie kontrabasowym Michał Górczyński zabrali słuchaczy w retrospektywną podróż do wieku osiemnastego, w świat pieśni chasydzkich zwanych nigunami, reinterpretując je po swojemu i nadając im nową niepowtarzalną jakość. Ta niezwykle kołysząca muzyka doskonale sprawdziła się w koncertowej odsłonie, zyskując magiczną moc i porywającą energię. 

Muzyka klasyczna i dawna w wersji "na żywo" kojarzy się raczej z salą melomanów, słuchających dźwięków niełatwych i niekoniecznie przystępnych z należytą powagą i szacunkiem w pozycji "sztywno-siedzącej", bojących się wyrazić aplauz, czy radość z udziału w wyjątkowym wydarzeniu. Nie tym razem. W Żaku panuje nieco inna, niezwykle ciepła, wręcz domowa atmosfera, która sprawia, że koncerty nabierają dodatkowego wymiaru. Gdy doda się do tego doskonałą grę muzyków, otwartość na relację z odbiorcami i talent do improwizacji, otrzyma się połączenie idealne, które ma szansę trafić w gusta różnorodnej publiczności, ceniącej przede wszystkim emocje i radość słuchania, bez podziału na gatunki. 

Był to jeden z tych koncertów, które kończą się zdecydowanie za szybko, pozostawiając słuchacza z chęcią ponownego doświadczenia wulkanu emocji. Muzyka płynęła zwiewnie, docierając do wnętrza duszy i rozgrzewając serca. Artyści improwizowali z formą, zachwycając lekkością instrumentalnych dialogów, zmianami dynamiki oraz igraniem z ciszą. Czuli się na scenie świetnie - uśmiechy nie schodziły im z twarzy. Nic dziwnego, skoro słuchała ich świadoma publiczność, z utworu na utwór coraz chętniej wyrażająca swój zachwyt. Dali więc z siebie wszystko, wczuwając się w każdy dźwięk. Zagrali cały materiał z "Nigunim".

Nie brakowało też momentów humorystycznych - muzycy bawili się dźwiękiem, co wywoływało salwy szczerego śmiechu i budowało niezwykłe porozumienie między fanami i zespołem. Duża w tym zasługa Pawła Szamburskiego, który rozgrzewał publiczność swoją sceniczną ekspresją i tańcem. Nie mogąc usiedzieć w miejscu co rusz podnosił się z krzesła, podkreślając kulminacyjne momenty utworów. Grał nie tylko na klarnecie, lecz każdy odpowiedni moment wykorzystywał na uzupełnienie muzyki rytmem wybijanym stopą, zrzucaną butelką, czy zgniatanymi stronami z zapisem nutowym. Tworzyło to element scenicznego show i świetnie wpisało się w atmosferę wieczoru. W międzyczasie opowiadał też kulisy powstawania albumu i stojącą za nim historię, co pozwoliło jeszcze lepiej zinterpretować płynące ze sceny dźwięki. 

Świetną interakcję podkreślił także moment wspólnego śpiewu, zakańczającego kompozycję "Modzitzer", która stała się także finałem podstawowego setu. Niesieni ogromną wrzawą muzycy wrócili na bis, by zaprezentować ostatnią kompozycję z płyty, "Ledovid" i po raz ostatni uroczo skłonić się słuchaczom. 

Po koncercie oczywiście nadarzyła się okazja, by porozmawiać z artystami i nabyć fizyczną wersję albumu. Zainteresowanie zakupami było tak duże, że niemal wyprzedał się cały nakład. Nic dziwnego, to świetna płyta. O samej muzyce spróbuję opowiedzieć więcej nieco później przy okazji recenzji "Nigunim". Tymczasem zapraszam do obejrzenia galerii z tego niezwykle przyjemnego wieczoru: