My Bloody Valentine, Slowdive, Ride, The Jesus And Mary Chain to pierwsze skojarzenia, które przychodzą na myśl w odniesieniu do określenia shoegaze. Stosunkowo niewielu słuchaczy, także tych, którzy szukają muzyki ambitnej i nietuzinkowej w różnych niszowych źródłach łączy z tym podgatunkiem alternatywnego rocka zespół Hum. Nic w tym dziwnego - wieści z obozu grupy przez ostatnie dwie dekady było jak na lekarstwo poza różnymi składowymi perturbacjami oraz okresami zawieszenia i reaktywacji. Tymczasem ni stąd ni zowąd grupa z Illinois postanowiła podzielić się nowym materiałem, pierwszym od dwudziestu dwóch lat.
Znamy to dobrze - zespół istnieje, ma się dobrze, później członkowie kłócą się, przeważnie mając różne artystyczne plany i zainteresowania. Następnie drogi rozchodzą się - grupa zawiesza działalność, czasem rozpadając się na zawsze, innym razem do czasu, gdy potrzebne są fundusze. Kiedy zabraknie muzykom środków do życia, postanawiają dojść do porozumienia i reaktywować wspólną działalność, nagrać nowy materiał z sentymentu, z nadzieją, że nabędą go fani sprzed lat. Często jest to muzyka wtórna i niespecjalnie warta uwagi, jeśli nie jest się zagorzałym fanem twórczości danej grupy.
Tym razem jest jednak trochę inaczej - Hum stanęli na wysokości zadania i nagrali płytę spójną, równą, nawiązującą do tego, co robili wcześniej, nostalgiczną, a jednocześnie bardzo ciekawą i przystępną. Słucha jej się bardzo przyjemnie niezależnie od tego, czy jest się wielkim fanem kontrastów hałas-melodia, czy też ceni się po prostu dobrą muzykę gitarową. Jest w tych dźwiękach coś uniwersalnego, co trafi do fanów psychodelicznego budowania klimatu, muzycznych pejzaży, zgrzytliwych gitarowych ścian skontrastowanych pięknymi melodiami, czy mocniejszego stoner'owego uderzenia. To muzyka, która może się podobać niezależnie od wieku odbiorcy, nawiązująca do tego, co znane i lubiane od lat, a jednocześnie bardzo modne obecnie.
"Inlet" to niespełna godzina solidnych gitarowych riffów i stopniowo budowanej gęstej, a jednocześnie nie przytłaczającej atmosfery. Osiem utworów o nieradiowej długości kołysze i hipnotyzuje, zapadając w pamięci słuchacza i skłaniając do dalszego ich odkrywania i zagłębiania się w klimatycznych pasażach. Są tu momenty bardziej zgrzytliwe, chwilami niemal garażowe, lecz całość brzmi bardzo zgrabnie i przestrzennie. Ta muzyka nie przytłacza intensywnością.Płynie lekko, niespiesznie, głównie dzięki delikatnym wokalom. Zabrzmi świetnie zarówno podczas odpoczynku w zaciszu, wykonywania codziennych zajęć, jak i dłuższej podróży samochodem.
Szkoda jedynie, że ostatni utwór urywa się, kończąc dźwiękową opowieść w najmniej spodziewanym momencie. A może to celowy zabieg, po to, by wzbudzić apetyt słuchacza i pozostawić niedosyt, bo za jakiś czas pojawi się ciąg dalszy? Czas pokaże. Nowy album Hum to także świetna okazja, by zapoznać się bliżej z dotychczasową
twórczością
grupy z Illinois, sięgając także po starsze nagrania, które stały się
inspiracją dla licznych zespołów, od tych zajmujących się estetyką
shoegaze'ową, aż po Deftones czy Deafheaven. Tak czy inaczej warto tej płyty posłuchać uważnie kilka razy, nie tylko by docenić jej uniwersalny charakter, lecz przede wszystkim czerpać radość z kontaktu ze sztuką na wysokim poziomie.
82%
Posłuchaj płyty: Hum - Inlet