wtorek, 4 sierpnia 2020

Krzysztof Zalewski - Sopot, Opera Leśna, 2.08.2020

Wielbią go tłumy, kobiety niemal mdleją na jego widok i każde jego pojawienie się na scenie wzbudza ekstazę wśród publiczności. Jest doskonałym wokalistą i bardzo zdolnym multiinstrumentalistą, co udowodnił podczas trasy "Solo Act" pod koniec ubiegłego roku. Tym razem, na przekór pandemii, Zalewski wystąpił z trzyosobowym zespołem w sopockiej Operze Leśnej.  

 




Głód koncertów jest ogromny, zarówno po stronie fanów jak i artystów, co było wyraźnie wyczuwalne podczas niedzielnego występu. Od pierwszej do ostatniej minuty w Operze Leśnej było głośno, energetycznie i radośnie. Tłum wiwatował, skandował imię wokalisty, śpiewał z nim teksty i reagował ochoczo na zachęty do wspólnej zabawy. Tak było przez niemal półtorej godziny i można było odnieść wrażenie, że po pandemicznym strachu i niepokojach nie ma śladu. 

Kilkanaście minut po dwudziestej pierwszej Zalewski wbiegł na scenę tanecznym krokiem wywołując ekstazę i piski publiczności. Rozpoczął od "Luki", po czym zabrał słuchaczy w podróż przez swój różnorodny repertuar, z łatwością i naturalną charyzmą odnajdując się w stylistyce popowej, rockowej, elektronicznej, a nawet hiphopowej. Nie zabrakło hitów, na czele z "Początkiem" z Męskiego Grania, zapoczątkowanym cytatem z "Billie Jean" Michaela Jacksona, "Kurierem", czy nowymi singlami "Tylko Nocą" i "Annuszką", a koncert minął błyskawicznie. 

Tym razem Krzysztof dzięki wsparciu perkusisty, gitarzysty i klawiszowca nie musiał grać na wszystkim, więc ograniczył się do gitary i wibrafonu. Mógł więc bez problemu spacerować po scenie, czego nie szczędził sobie i widzom. W idealnie skrojonym garniturze szalał z gitarą, skacząc, wykonując obroty i biegając wzdłuż i w poprzek sceny niczym Matthew Bellamy z Muse, co jeszcze bardziej porywało publikę do szaleństwa. Śpiewał jak zwykle niesamowicie lekko, zręcznie balansując pomiędzy stylami - rapując w "Jak Dobrze", urzekając romantyzmem w "Miłość Miłość" i porywając do tańca energią w bardziej dyskotekowych fragmentach.

Koncert wyprzedał się do ostatniego miejsca, za co Krzysztof wzruszonym głosem dziękował fanom, podkreślając, że bez nich jego praca nie miałaby sensu i to, jak istotny i cenny jest bezpośredni kontakt artystów z publiką. Zachęcany przez wokalistę tłum szalał, jakby to miał być ich ostatni koncert w życiu. Wiele osób nie mogło wytrzymać na wyznaczonym miejscu, podrygując radośnie w rytm dźwięków i w chwilach nieuwagi ochrony podbiegając pod scenę. 

Nadarzyła się też okazja, by przekazać kilka ważnych słów. Zalewski zwrócił uwagę na niewesołą sytuację branży rozrywkowej w kraju, wyrażając nadzieję na zmianę i podkreślając, że sopocki występ był świętem wolności i nadziei na powrót normalności. Schodząc ze sceny życzył wszystkim zdrowia i wszystkiego najlepszego na każdy dzień. 

Warto też dodać, że koncert został zrealizowany na światowym poziomie, z wykorzystaniem bardzo wysokiej jakości sprzętu nagrywającego, dzięki czemu doświadczenie występu na żywo stało się pełne. Był to jeden z największych i najważniejszych koncertów w tym dziwnym i trudnym czasie, dający namiastkę stadionowego występu rockowej legendy. Swoją drogą Zalewski zdecydowanie zasługuje na taki rozgłos, gdyż ma wszelkie predyspozycje na gwiazdę światowego formatu.