To nie jest łatwy rok - tak pozbawionego normalności czasu nie pamiętam odkąd żyję na tym świecie. Pandemia udzieliła się wszystkim, skutecznie odbierając radość życia, więc gdy pojawiły się próby powrotu do normalnych codziennych aktywności, w tym organizacji koncertów, przyjęłam je z ogromną radością i nadzieją na przyszłość. Ten okres jest bardzo trudny także dla artystów, o czym wspomniała podczas koncertu Moriah Woods, która odwiedziła w minioną sobotę grudziądzką Sztukaterię.
W tym konkretnym przypadku sprawdziła się zasada "do trzech razy sztuka" - Moriah swój występ w Grudziądzu przekładała dwa razy. W końcu się udało - koncert doszedł do skutku i każdy, kto zdecydował się tego wieczoru wybrać do tego przytulnego pubu zdecydowanie nie miał czego żałować.
Uwielbiam takie momenty, gdy wychodzący na scenę artysta od pierwszej do ostatniej minuty koncertu angażuje słuchacza całkowicie, jednocześnie dając mu niezliczone pokłady radości i doprowadzając niemal do łez, poruszając najgłębsze zakamarki duszy i zwracając się bezpośrednio do niego. Tak było tego wieczoru. Moriah dała z siebie absolutne maksimum, nie szczędząc ciepłych słów przybyłym, nie oszczędzając się wokalnie i przekazując sto procent drzemiących w sercu emocji.
Wystąpiła sama, w towarzystwie gitary, co stworzyło intymny, niezwykły klimat. Wykonała kompozycje ze swoich dwóch albumów oraz dema, a także z zapowiedzianej trzeciej płyty, której zaczyn narodził się w trakcie lockdownu. Zauroczyła publiczność swoim głębokim głosem oraz charyzmą i szczerością. Sporo opowiadała między piosenkami o sobie i swoim życiu - o tym, jak przeżyła czas zamknięcia, o zmaganiach z samą sobą i swoimi problemami, kiedy i dlaczego przyjechała do Polski, o kulisach swoich artystycznych działań, w tym o historii ostatniego krążka "Old Boy". Jej bezpośredni przekaz pełen miłości i tolerancji w stosunku do drugiego człowieka udzielił się widowni, która słuchała artystki z uwagą, gorąco ją oklaskując.
Wzruszona Moriah kilkukrotnie dziękowała za przybycie i ciepłe przyjęcie, podkreślając wyjątkowość chwili i osobistego spotkania z fanami. Kilkukrotnie podkreślała więź z nimi, łącząc się w bólu z osobami zmagającymi się z trudnością przystosowania do życia we współczesnym świecie, stanami depresyjnymi i każdym, kto potrzebował akurat w tej chwili wsparcia w dowolnej sprawie. Najważniejszy dla niej osobiście na albumie "Old Boy" fragment "I Want
To Live" zaśpiewała wśród publiczności, zwracając się bezpośrednio do
poszczególnych osób, co było doświadczeniem niezwykłym i absolutnie
niepowtarzalnym. Oddała też hołd amerykańskiej tradycji country oraz swojemu ukochanemu artyście Chrisowi Isaakowi brawurowo wykonując "Wicked Game".
Zachęcona przez fanów ochoczo bisowała, a po koncercie prowadziła długie rozmowy, podpisywała płyty i pozowała do wspólnych zdjęć obiecując możliwie szybki powrót. Był to wieczór pełen wzruszeń, który utwierdził mnie w przekonaniu, że Moriah to wspaniała, ciepła osoba, która kocha ludzi i to, co robi i należą się jej za to ogromne podziękowania i wyrazy uznania. Jej pasja i szczerość zostaną na długo w pamięci. Ciepłe słowa należą się także organizatorom za stworzenie fantastycznych warunków do przeżywania w pełni tego muzycznego święta oraz współuczestnikom wydarzenia. To był wyjątkowy wieczór w wyjątkowym miejscu, spędzony w wyjątkowym towarzystwie.