Zachwyciła mnie swoim śpiewem kilka lat temu, gdy natknęłam się na "I Tokuni" oraz "Trollabundin" na youtube, poszukując nowej, niebanalnej muzyki. Urzekła ponownie podczas koncertu w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim jesienią 2018 roku. Artystka z Wysp Owczych miała w tym roku wystąpić na festiwalu Ino Rock w Inowrocławiu pod koniec sierpnia, a na początku listopada na trzech klubowych koncertach, z wiadomych jednak względów zostały te wydarzenia przełożone. Tymczasem wróciła z nowym albumem i jest to materiał w pewnym sensie przełomowy.
Eivor zawsze była blisko popu, tym razem jednak przekroczyła tę magiczną granicę, uderzając w zdecydowanie bardziej komercyjnym kierunku. Czy przysporzy jej to rzeszy fanów pokaże czas, jest to na pewno jednak jest to wydawnictwo bardzo przystępne, które ma szansę dotrzeć do szerszej publiczności (oczywiście, jeśli doczeka się szeroko zakrojonej promocji).
Przyznaję, po usłyszeniu singli bałam się tej płyty. Niepokojem napawała mnie zmiana językowa z farerskiego na angielski i odejście od folkowych korzeni na rzecz przebojowości. Okazuje się jednak, że nie taki pop straszny, jeśli stworzony został z pasją i jego przekaz płynie z serca artysty. Pośród chwytliwych melodii i skrojonych na miarę radiową przebojowych hitów znajduje się jednak niezwykła wrażliwość wokalistki i niebanalne teksty. I właśnie na to przede wszystkim warto tu zwrócić uwagę.
Wyraźnie da się odczuć, że artystka położyła spory nacisk na produkcję albumu. W tym elemencie wsparł ją mąż oraz Dan Heath, współpracownik Lany Del Rey. Sporo tu elektroniki, a większość tekstów została zaśpiewana po angielsku. Są tu jednak także fragmenty, które pięknie równoważą tę popowość - trochę gitar, przenikający melodie tajemniczy klimat i zmiany tempa. Nie jest to pop stricte dyskotekowo-taneczny, a bardziej refleksyjny, nostalgiczny, skłaniający bardziej do kołysania się na siedząco, niż szaleństwa na parkiecie.
Wspomniana wrażliwość przejawia się w urokliwych partiach fortepianu,
jak w "Hands", ujmujących orkiestracjach oraz wyjątkowym głosie Eivor,
która wykorzystuje fantastycznie swój klasyczny warsztat, czarując i
oplatając serce słuchacza. Fenomenalnie brzmi, gdy wykorzystuje farerski
i islandzki, jak w rozpoczynającym album "Manasegl", czy wieńczącym go
"Gullspunnin". Warto zwrócić też uwagę na najbardziej dynamiczny na płycie "The City", tętniący życiem i pulsujący energią niczym duże miasto nocą.
Znajdziecie tu także dwa niezwykłe duety. W "Only Love" wspomógł artystkę wokalnie obdarzony charakterystycznym, urokliwym głosem Asgeir, w "Stridur Saknur" zaś niesamowity Einar Selvik, którego świetnie znają miłośnicy Wardruny. Szczególnie drugi utwór chwyta za serce, targa duszą i zostaje w pamięci.
Segl w języku farerskim oznacza żagiel. Tytuł płyty odnosi się do motywu podróży, towarzyszącemu całemu albumowi. To osobista opowieść Eivor o zmianach, które zaszły w jej życiu oraz doświadczeniu, które zdobyła przez lata działalności artystycznej, od debiutu, który nagrała w wieku zaledwie siedemnastu lat. Jest tu także bardziej globalne przesłanie, odnoszące się do drogi, którą idziemy wszyscy przez życie i zmian oraz decyzji, które podejmujemy, pragnąc rozwoju.
To uniwersalny album, który ma szansę trafić do świadomego słuchacza, poszukującego czegoś więcej niż muzyki towarzyszącej codziennym aktywnościom, choć lubiącego zgrabnie skrojone melodie. Czy to połączenie folkowej wrażliwości, ambitnej elektroniki i popowej przebojowości jest złotym środkiem do międzynarodowej kariery? Życzę tego artystce z całego serca.
76%