Znacie go z Riverside i Quidam. Rozpoznacie go po oszałamiających, długich ciemnych kręconych włosach, delikatnym uśmiechu i gitarze. Skromny, sympatyczny, ciepły - taki jest Maciej Meller. Gra i tworzy od ponad dwóch dekad, zachwycając fanów własnym, wypracowanym przez lata stylem. Kocha to, co robi i udowadnia to na swojej pierwszej solowej płycie.
Solowa twórczość Macieja nie odbiega zbytnio od dokonań w ramach wspomnianych zespołów. Kompozycje trafią w gusta fanów Riverside, Stevena Wilsona, czy Pink Floyd. Znajdziecie tu urokliwe, pełne emocji solówki, melodyjne riffy, trochę balladowej melancholii i wilsonowskiego mroku, a także kilka zaskoczeń.
Spośród albumowych kompozycji wyróżnia się "Knife", gdzie pięknie rozbrzmiewa partia fortepianu, budująca niepokojący klimat rodem z dokonań Muse z ery "Origin Of Symmetry" i "Absolution". Ciekawy jest też "Fox" z angażującą narracją, zgrzytami i pogwizdywaniami. Uwagę przykuwają też zmiany tempa. Singlowy "Frozen" porywa fantastyczną improwizacją gitary Macieja i wpadającym w ucho rytmem.
Warto zwrócić też uwagę na najdłuższy na płycie, płynący urokliwie "Trip", który Meller napisał wspólnie z Mariuszem Dudą. W tle pobrzmiewają tu pogłosy, postukiwania i niepokojące elektroniczne przestrzenie. Trochę tu art rocka, trochę eksperymentalności, a chwilami nawet jazzu. Całość zaś wieńczy akustyczna miniatura "Magic", brzmiąca bardzo ciepło, chwilami wręcz domowo.
To muzyka szczera i od serca, nieco nostalgiczna i taka, do której się chętnie wraca w chwilach, gdy potrzeba ciepła, bliskości, uczuć. Ta muzyka raczej nie trafi do osób lubiących odkrywać niesamowite połączenia i przekraczać gatunkowe granice. Spodoba się za to tym, którzy cenią tego typu gitarowe granie z emocjonalnymi liniami wokalnymi i odnajduje się w tych dźwiękach siłę.
60%