Wyobraź sobie, że grasz w zespole, nagrywacie fantastyczny debiut, planujecie trasę, wszystko jest zabookowane i nagle STOP. Zatrzymuje się świat i nie możesz zrobić z tym absolutnie nic. W takiej sytuacji znalazły się zespoły Dola i MAG, które wystąpiły wczoraj w NRD. Długo wyczekiwana toruńska koncertowa premiera materiału wreszcie doszła do skutku. Krótko pisząc, warto było czekać na ten wieczór.
Sympatycy dźwięków nieoczywistych spotkali się w klubie przy ulicy Browarnej po prawie ośmiu miesiącach przerwy. Tyle czasu minęło od pamiętnego występu Jozefa van Wissema. Koncertowa premiera płyt Doli i MAGa miała pierwotnie odbyć się w kwietniu. Dzięki ciężkiej pracy Piranha Music wydarzenie udało się dopiąć szczegóły i zaplanować na październik.
Koncert odbył się z zachowaniem wszelkich wytycznych sanitarnych, w wyniku mogła w nim wziąć udział zdecydowanie mniejsza liczba słuchaczy, niż pierwotnie planowano. Wydarzenie wyprzedało się więc przed terminem. Ci, którym udało się kupić bilety zdecydowanie nie mieli czego żałować - były czary, dużo dymu, transowych odjazdów, mrocznych brzmień i spora dawka muzycznego niepokoju.
Koncert rozpoczął się punktualnie. Muzycy MAG w nietypowych strojach i spiczastych kapeluszach wkroczyli na spowitą czernią klubową scenę z impetem i porwali słuchaczy swoją czarodziejską energią. Nie była to jednak magia lekka i ulotna, lecz wypełniona pokaźną dawką doom'owego ciężaru, sabbathowych riffów i psychodelicznych odjazdów. Torunianie brawurowo zaprezentowali materiał z debiutanckiej płyty, zapewniając przybyłym sporo radości. Występowi towarzyszyła pozytywna atmosfera. Publiczność reagowała żywiołowo - były oklaski, okrzyki i żarty. Wyraźnie dało się odczuć, że wszyscy stęsknili się za wspólnym odczuwaniem koncertów na żywo.
Nieco inne nastroje zapanowały po przerwie, ale taki właśnie był plan. Dola to zespół tajemniczy, skryty i nieoczywisty. Muzycy tria skrywają swoją tożsamość za pseudonimami, zachęcając odbiorcę do skupienia się na dźwiękach, nihilistycznym przekazie i emocjach. Tak właśnie było na koncercie, który okazał się pełnym zwrotów akcji spektaklem.
Muzycznie, wizualnie i koncepcyjnie zgadzało się wszystko. Dola budziła niepokój, siała postrach, mroziła krew w żyłach, a przy tym zmuszała do myślenia. Było groźnie za sprawą przeszywających do szpiku kości krzyków basisty i gitarzysty i gardłowych śpiewów perkusisty. Post rockowe pejzaże przeplatały się z gitarową melancholią i black metalowymi galopadami.
Gdzieniegdzie słyszalne były też inspiracje innymi gatunkami, w tym jazzem i elektroniką. Nic w tym dziwnego, bo jak przyznawali w wywiadzie z Jarkiem Kowalem dla portalu soundrive.pl, wywodzą się z innych muzycznych środowisk. Dało się to wyraźnie wyczuć podczas koncertu. Przekaz, moc i ogólną atmosferę otchłani podkreślały pulsujące światła, opary dymnej mgły i sceniczna prezencja muzyków, którzy wykorzystywali maski, by jeszcze pełniej wyrazić nastrój, który niezaprawionego w muzycznych bojach słuchacza mógłby doprowadzić niemal do obłędu.
Była to prawdziwa uczta dla wymagających odbiorców, którym nie straszna stylistyczna różnorodność, muzyczne eksperymenty i emocjonalna jazda bez trzymanki. Na scenie działo się bardzo dużo, co tym bardziej budzi podziw i szacunek, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że był to jeden z pierwszych koncertów w historii grupy.
Muzycy obu grup wywiązali się ze swojego zadania wzorowo. Przy okazji prywatnie okazali się przesympatycznymi ludźmi i chętnie rozmawiali ze słuchaczami po koncercie, dziękując im za wsparcie. Na wysokości zadania stanęli też organizatorzy, którym należą się ogromne podziękowania za energię, a także publiczność, która wykazała się wyrozumiałością. Gdyby nie wzajemne zrozumienie i współpraca, przeżywanie tych emocji na żywo nie byłoby w dzisiejszych czasach możliwe. Warto o tym pamiętać. Tymczasem zachęcam do obejrzenia zdjęć.
MAG
DOLA