Znudzeni jesienną aurą? Dopadła was chandra? Jest taka australijska grupa, która prawdopodobnie wyleczy z takiego nastroju praktycznie każdego. King Gizzard & The Lizard Wizard to jeden z tych zespołów, na którego płyty nie trzeba czekać latami i który dostarcza nowych muzycznych wrażeń regularnie, trzymając przy tym równy, wysoki poziom. Co roku ukazują się ich co najmniej dwie nowe propozycje. Tym razem artyści zrobili jeszcze inaczej - wypuścili dwa albumy jednego dnia. Obok wydawnictwa koncertowego "Live in San Francisco 16" ukazała się jeszcze jedna płyta - tym razem z zupełnie nowym materiałem.
Tym razem muzycy nie silili się na pokręcony tytuł i ogromne stylistyczne zaskoczenia - w ciekawej formie ozdobili okładkę zespołowymi inicjałami, dodatkowo podkreślając, że właśnie ta płyta może być wizytówką ich oryginalnego brzmienia, oscylującego gdzieś na pograniczu rockowej energetyczności, kosmicznej psychodelii i popowej przebojowości.
Nieważne czy znasz, czy nie znasz dotychczasowych dokonań grupy - jest spora szansa, że jeśli lubisz hipnotyzujące, a jednocześnie rytmiczne dźwięki, spodoba ci się ta muzyka. To właściwie album, na którym każdy znajdzie coś dla siebie. Taki dobry towarzysz na co dzień, który poprawi humor gorszego dnia i umili pracę i codzienne zajęcia o dowolnej porze. Jak zawsze w przypadku King Gizzard & The Lizard Wizard między chwytliwymi melodiami znajdziecie trochę słownej zabawy i nieoczywistych tekstów, w których nie brakuje nawiązań do pandemicznej sytuacji i jej wpływu na ludzką psychikę.
Australijczycy świetnie czują się w psychodelicznych, hipnotycznych brzmieniach, a jednocześnie nie stronią od przebojowości. To muzyka, która wywołuje niekontrolowany uśmiech na ustach i nieświadome podrygiwanie w jej rytm. Śpiewający jak zawsze lekko Stu Mackenzie i przyjaciele postanowili powrócić na tej płycie do inspiracji skalą mikrotonową i pobawić się orientalizmami. W wielu fragmentach "KG" są wyraźne nawiązania do "Flying Microtonal Banana" (np. w "Minimum Brain Size" czy bliskowschodnim "Ontology"). Jest tu poza tym spora doza flagowych odjazdów jak chociażby na "Fishing For Fishies", ale chwilami też niemal metalowo, jak na "Infest The Rats Nest", co nie znaczy, że nie ma zupełnie nowych pomysłów.
Warto zwrócić uwagę na niemal progresywnie rozwijający się "The Hungry Wolf Of Fate" czy dyskotekowy, kompletnie odjechany "Intrasport", który porywa do niekontrolowanego szaleństwa w rytmach bliskich dokonaniom Omara Souleymana. Cały album jest oczywiście spójny i z odsłuchu na odsłuch jak to w przypadku Australiczyków bywa uzależnia coraz bardziej. Bardzo trudno "wyprosić" go z odtwarzacza, ale właśnie o to tu chodzi. To muzyka, która daje radość i dokładnie taka ma być, a przy okazji skłaniać do refleksji.
79%
Posłuchaj płyty: King Gizzard & The Lizard Wizard - KG