Koncerty na żywo, z publicznością w salach, bez ograniczeń i środków sanitarnych prędko nie wrócą - wiemy to już od ponad roku. Nie mogąc w sposób nieskrępowany uczestniczyć w wydarzeniach osobiście, wielu z nas ratuje swoje przepełnione smutkiem dusze oglądając zapisy koncertów sprzed lat lub transmisje przygotowywane przez zespoły. Szczególnie ucierpiały festiwale, które ze względu na gromadzenie dużej liczby fanów znalazły się właściwie w sytuacji bez wyjścia.
Obserwując proces odwoływania kolejnych dużych wydarzeń wielu z nas zaczęło zastanawiać się, jaka będzie ich przyszłość. Ciekawe wyjście z sytuacji znalazł holenderski Roadburn, który nie mogąc drugi rok z rzędu zorganizować wydarzenia w pełnej formie, postawił na opcję online. Brzmi to źle? Otóż niekoniecznie - organizatorzy przygotowali cztery dni wypełnione transmisjami specjalnych występów z klubów i różnych kameralnych przestrzeni, wywiadów, premierowych nagrań i zapowiedzi płytowych, nazywając całe przedsięwzięcie Roadburn Redux. Nagrania zrealizowano w wysokiej jakości i ze smakiem. W ramach tej inicjatywy wystąpili The Ocean Collective, którzy zaprezentowali w całości swój ostatni album "Phanerozoic II", będący kontynuacją "Phanerozoic I", który muzycy zagrali od A do Z trzy tygodnie temu.
Niektórzy z was zaczną pewnie zastanawiać się skąd wziął się pomysł, by napisać
relację (?) z internetowej transmisji (a nawet dwóch), skoro do tej pory, choć było tak
wiele okazji, z żadnej nie skorzystałam (swoje streamy prezentowali już
chociażby Paradise Lost, Leprous, Ihsahn, czy Wardruna). Odpowiedź jest
prosta i bardzo bezpośrednia - żaden z wymienionych w nawiasie, choć wszystkie obejrzałam z
należytą uwagą, a większość nawet więcej niż raz i dostarczyły mi wiele wzruszeń, nie wywołał u mnie aż
tylu emocji, ilu doświadczyłam słuchając i oglądając The Ocean
Collective.
Plany koncertowe zespołu, który miał ruszyć w trasę po Europie z PG.Lost i Hypno5e wciąż są niepewne i przekładane na kolejne terminy. Muzycy nie mogąc doczekać się spotkania z fanami twarzą w twarz, postanowili zrobić im niespodziankę w postaci transmisji dwóch koncertów - pierwsza, przeprowadzona została 26 marca wprost z Club100 w Bremie, drugą odsłonę artyści zarejestrowali natomiast w kameralnych warunkach w zaaranżowanym domowym studiu. Realizacja zarówno klubowego "Phanerozoic I" jak i bardziej
kameralnej części drugiej zostały dopracowane w najdrobniejszych
szczegółach i choć różniły się nieco formą, zbudowały spójną i fascynującą historię.
Mrok, energia, ściana gitar i bębnów w połączeniu z przestrzennymi klawiszowymi pasażami, wyrazistym wokalem i klubowymi światłami oraz ultra potężne brzmienie - tak w skrócie można by opisać to, co działo się na scenie bremeńskiego klubu. Muzycy The Ocean byli wręcz głodni sceny i spragnieni koncertowej energii, co choć nie można było tego doświadczyć na miejscu, dało się odczuć przed komputerem. Rozsiani po świecie i stęsknieni za sobą wzajemnie i wspólną grą cieszyli się każdą spędzoną razem chwilą, każdą przedkoncertową próbą, każdą minutą na scenie, każdą wymianą zdań czy uśmiechów porozumienia. Te emocje były tak wyraźne i szczere, że czuło je się niezależnie od domowych warunków. Transmisję oglądało się jednym tchem, niezależnie od kanapowej rzeczywistości i różnych potencjalnych rozpraszaczy, będących zmorą domowego odbioru koncertów czy filmów. Muzyka podrywała z wersalki i wciągała w wir wydarzeń. Przy selektywnym nagłośnieniu, dużym ekranie i genialnym miksie można było poczuć się jak na koncercie. Aż szkoda, że zagrany został jedynie materiał z "Paleozoic", trwający około godziny.
Bardzo zbliżone emocje towarzyszyły odbiorowi drugiej części fanerozoicznej opowieści o losach Ziemi. Tym razem The Ocean zaprezentowali się w kameralnym studiu w domu na uboczu, który dostosowują na potrzeby własnego studia. Zagrali w całości "Phanerozoic II" po raz pierwszy przed publicznością (wirtualną) na potrzeby festiwalu Roadburn. Sześcioro muzyków ustawiło się na kształt okręgu i wymieniając wzajemne spojrzenia wyruszyło we wspólną ekscytującą podróż w czasy mezozoiku i kenozoiku.
"Phanerozoic II" to najbardziej eklektyczny materiał w dorobku grupy - odchodzący od sludge i post metalu w kierunku jeszcze większej melodyjności, czerpiący z post rocka, elektroniki, a chwilami nawet nabierający popowej lekkości. Fantastycznie łączy ciężar i przystępność, sprawiając, że chce się go słuchać w nieskończoność. Wykonany został perfekcyjnie - występ był idealnie wyważony, świetnie zrealizowany, selektywny w brzmieniu i pełen emocji. Na szczególną uwagę i uznanie zasługuje też praca kamerzysty, który zadbał o najdrobniejsze detale, by jeszcze bardziej podkreślić wyjątkowość chwili, a także to, że cały materiał napisany i skomponowany został wspólnie przez muzyków, którzy znają się od lat i rozumieją bez słów. Dzięki temu można było podziwiać np śpiewającego na głosy perkusistę Paula Siedela, który wraz z głównodowodzącym grupy gitarzystą i pomysłodawcą projektu Robinem Stapsem wspierali Loica Rosetti'ego, balansującego zręcznie między krzykiem i czystym głosem, czy porozumiewawcze spojrzenia całej szóstki.
Były to jedne z tych koncertów, do których, gdyby tylko zostały zarejestrowane na jakimś nośniku chciałoby się wracać wielokrotnie, by przeżywać poszczególne momenty i kadry, podziwiając kunszt muzyczny, wsłuchując się w fantastyczne, wielowymiarowe teksty i obserwując reakcje artystów. Mam nadzieję, że taka szansa pojawi się już wkrótce, nie wspominając już o możliwości powrotu do koncertowej sali i przeżywania tych emocji bezpośrednio na miejscu. Miałam ten przywilej dwukrotnie i nie mogę doczekać się kolejnych spotkań z zespołem w Polsce lub poza jej granicami.
Tu zwykle pojawiała się galeria fotografii. Tym razem będzie pewien jej substytut - kilka zrzutów ekranu z drugiego streamu, który możecie obejrzeć do wtorku na stronie festiwalu. Trudno nazwać je fotografiami, ale mam nadzieję, że zrekompensują sytuację swoim klimatem.