Fląder Festiwal to nieodłączna część koncertowego lata w Trójmieście. Odbywający się od osiemnastu lat na plaży w Brzeźnie weekendowy maraton tym razem miał miejsce nie w czerwcu czy lipcu, a pod koniec sierpnia. Ze względu na różne ograniczenia odbył się w nieco zmienionej formie - w piątek koncerty rozbrzmiewały ze sceny plażowej i położonej nieopodal restauracji La Playa, w kolejne dwa weekendowe dni jedynie z tej drugiej lokalizacji, która krótko pisząc nie do końca okazała się trafiona, o czym boleśnie przekonałam się podczas niedzielnego występu zespołu Byty.
Popularna plaża to specyficzny, nadmorski klimat - to wiadomo nie od dziś. Budy z pamiątkami, lody, gofry, piwo, smażona ryba, parawany i tłum wczasowiczów - żadna z tych rzeczy nie dziwi. Piknikowa, rekreacyjna konwencja Fląder Festiwalu przyjęła się na stałe już dawno - oprócz możliwości podziwiania zespołów na żywo, które albo są na początku muzycznej drogi albo nie są jeszcze bardziej rozpoznawalne chociażby ze względu na nieprzystępne dla mas dźwięki, można w tym czasie spotkać się z przyjaciółmi i pogadać przy piwie lub jedzeniu. To także nie powinno nikogo dziwić. Sęk w tym, że warto byłoby zachować między rekreacją, a koncertami jakieś rozsądne proporcje... Już tłumaczę.
Ustawienie sceny na tarasie knajpy w czasach pandemii nie wydaje się złym pomysłem - takie kombinacje już były i całkiem nieźle się udawały, pod warunkiem, że obsługa miejsca i publiczność okazywały szacunek występującym tam zespołom. Inaczej stało się tym razem. Grające w tle na cały regulator RMF Maxx nie tylko przeszkadzało zespołowi Byty w skupieniu na tym, co chcieli zaprezentować, lecz zagłuszało spokojniejsze momenty koncertu, który mógłby okazać się bardzo dobrym, gdyby odbył się w innych warunkach. Pomijam już trudności z wyregulowaniem dźwięku i wyeksploatowane, narażone na ciągły kontakt z nadmorskim piaskiem głośniki. Jakby tego było mało, koncert bardzo barwnie i żałośnie wzbogacała swoimi występami pani z baru, która wołała klientów po odbiór zapiekanek, grzanego piwka i winka, nuggetsów, "pankejków" czy dorsza.
Muzycy dzielnie usiłowali się wybronić z tej całej niefortunnej sytuacji, obracając ją wielokrotnie w żart. Zrobili co było w ich mocy, by zaintrygować publiczność. A zdecydowanie było czym, bo prezentują muzykę przystępną, melodyjną i oryginalną, a wokal Kasi Siepki zapada w pamięć. Nie były to jednak warunki dla ambitnej elektroniki i tekstów skłaniających do refleksji, a raczej przaśnej potańcówki przy piwku.
Ze zgrabnej relacji jak widać zrobił się niestety tutaj opis, jak nie powinno się organizować koncertów. W każdym razie muzykę zespołu Byty niezmiennie wam polecam, bo warto po nią sięgnąć. Artyści podczas występu na Flądrze zapowiedzieli wydanie nowego singla, którego premiera odbędzie się we wrześniu. Debiutancki pełny album projektu ukaże się natomiast w przyszłym roku. Mam nadzieję, że muzycy będą mieli niejedną okazję, by zaprezentować go na żywo publiczności, ale już w odpowiednich do tego warunkach.
Zapraszam do obejrzenia galerii :)