Jak dobrze być na festiwalu! - tak rozpoczynałam swoją relację z tegorocznej Globaltiki. Teraz ten początek powinien brzmieć nieco inaczej - jak dobrze być na festiwalu pod dachem! Klubowe koncerty i kameralna atmosfera to warunki odbioru muzyki na żywo, za którymi tęskniłam najbardziej i najsilniej. Z tym większą radością przyjęłam wiadomość o tym, że Soundrive Festival 2021 odbędzie się tradycyjnie w klubowych przestrzeniach B90 i Drizzly Grizzly (plus kilku sąsiadujących miejscach) i z uśmiechem na ustach udałam się na tereny stoczniowe, by doświadczyć muzyki na żywo. Soundrive od lat dba o różnorodność i spełnienie oczekiwań miłośników różnych gatunków. Pierwszego dnia królował przede wszystkim jazz, choć nie zabrakło mocnych rockowych, popowych i hiphopowych akcentów.
Organizacyjnie wszystko zostało dopięte na ostatni guzik - sprawnie przebiegało sprawdzanie biletów, koncerty rozpoczynały się zgodnie z planem lub malutkim opóźnieniem związanym z technicznymi szczegółami, ekipa nagłośnieniowo-oświetleniowa sprostała niełatwemu zadaniu ogarnięcia szesnastu koncertów w ciągu ośmiu godzin i spisała się na medal, zapewniając słuchaczom doskonałe warunki odbioru muzyki.
Dopisała też publiczność, która stawiła się już tłumnie na pierwszym występie w Drizzly Grizzly, który rozpoczął się o bardzo wczesnej, jeszcze obiadowej porze (16:30), potwierdzając, jak wielki jest głód koncertów. Zespół Sztylety grał dla pełnej klubowej sali i porwał ją punkową, młodzieńczą energią. Nieco spokojniejsze, bardziej nostalgiczne i melodyjne oblicze zaprezentował Polski Zespół, który urzekł obecnych w B90 lekkością i różnorodnością kompozycji oraz ciepłem dźwięków. Sekcja dęta okazała się tu fantastycznym dodatkiem do przyjemnego wokalu i ładnych gitarowych melodii.
Nie przypadł mi do gustu pomysł na muzykę prezentowany przez Najszybszego Chłopaka, który połączył rap z nieskomplikowanymi samplami. Był w tych dźwiękach wątek humorystyczny, jednak niestety nie obronił się jakością. Nie przekonały mnie także koncerty Aporii, Atlvnty - tria, które narodziło się jako nowe wcielenie Lilly Hates Roses, Vincenta i Zwidów.
Gitarowo, surowo i punkowo było zaś na koncercie tria daysdaysdays. Uwagę zwrócił śpiewający perkusista, który wywiązał się z tego zadania bardzo dobrze. Mocny punkowo-black-metalowy set zaprezentował także Torpur.
Gratką dla muzycznych odkrywców był pierwszy w historii występ Why Bother? - projektu Bartosza Boro Borowskiego, Macieja Szkudlarka i Łukasza Kumańskiego, którzy postanowili wyrazić swój bunt wobec zastanej rzeczywistości i poprzez muzykę wypowiedzieć się dobitnie na temat sytuacji w kraju i na świecie. Ze względu na kolektywny charakter działalności grupy, która zaprosiła na swój debiutancki album wokalistów z całego świata, wierne odtworzenie na żywo zawartości płyty stało się niemożliwe. Na wysokości zadania wokalnie stanął jednak Rafał Jurewicz, który godnie zastąpił pozostałych gości. Artyści przedstawili set pełen hałaśliwych gitar, transowo - noise'owych pasaży i wściekłości. Świetnie w tę estetykę wpisał się ekspresyjny głos Rafała.
Rytmicznie kołyszący się tłum wypełniający po brzegi Drizzly Grizzly stawił się na koncercie Immortal Onion, by posłuchać jedynej w swoim rodzaju fuzji jazzu, hip hopowego vibe'u i elektroniki. Mniej więcej w tym samym czasie mistrzowską klasą wykonawczą popisała się Sunnata. Warszawski kwartet zagrał tak, jakby był gwiazdą wieczoru, porywając miłośników gitarowych brzmień autorską mieszanką doom'u, stoneru i pustynnego rocka. Dwóch wokalistów grających na gitarach i doskonała sekcja rytmiczna stworzyli fantastyczny klimat, który sprostał oczekiwaniom wymagających odbiorców. Tu zgadzało się wszystko - głosy, pogłosy, partie gitar i trafione w punkt uderzenia perkusji. Była energia, hipnotyzująca harmonia i atmosfera. Koncert trwał oczywiście za krótko - w ciągu 45 minut zdążyło wybrzmieć zaledwie pięć kompozycji, z fantastycznej tegorocznej płyty "Burning In Heaven, Melting On Earth" i poprzedzającej ją "Outlands".
Wysoko postawioną poprzeczkę utrzymały w ryzach kolektywy Błoto i EABS, które zagrały odpowiednio o 22 i 23. Składające się z tych samych muzyków składy przeniosły na zupełnie inny, niedościgniony dla wielu poziom muzykę jazzową, łącząc ją z hip hopowym pulsem, funkową energią i bezkompromisowością. Nieco bardziej mrocznie było podczas pierwszego z koncertów, którego podstawę do improwizacji stanowiły nagrania z doskonałego albumu "Kwasy i Zasady", zaś bardziej nostalgicznie i równie nieprzewidywalnie w trakcie występu EABS. Grupa zaprezentowała się jako kwintet i przygotowała na tę okazję premierowe nagrania, które znajdą się na nadchodzącej płycie.
Pierwszy dzień zakończyły odpowiednio - raper Belmondawg, który porwał tłum w Drizzly Grizzly i sympatyczny, kojący, refleksyjny, momentami wręcz idealny na finał Oxford Drama w B90. Co przyniesie dzień drugi? O tym przekonamy się już niebawem, a tymczasem zapraszam do obejrzenia zdjęć :)
ZESPÓŁ SZTYLETY
NAJSZYBSZY CHŁOPAK, DAYSDAYSDAYS
TORPUR
WHY BOTHER?
SUNNATA
IMMORTAL ONION; ATLVNTA
BELMONDAWG
OXFORD DRAMA