Małe koncerty w kameralnej atmosferze niejednokrotnie niosą ze sobą najwięcej wrażeń. Wspominałam już o tym, prawda? Kierując się tym przekonaniem, które raz jeszcze się potwierdziło w miniony piątek, w przeddzień dwunastej edycji festiwalu Summer Dying Loud postanowiłam wybrać się do warszawskiej Hydrozagadki. Na miłośników dźwięków ekstremalnych czekały tam trzy świetne zespoły - Dola, Ugory i 4dots.
Tego wieczoru właściwie nie było headlinerów - zespoły dzielące scenę zostały potraktowane przez publiczność na równi, z należytą uwagą, szacunkiem i wzajemną wymianą energii. Rozpoczynający piątkowy mini-maraton koncertowy 4dots zaprezentowali autorską mieszankę metalowego wykopu, psychodelicznych odjazdów i instrumentalnych popisów na najwyższym poziomie, która zyskała aprobatę publiczności. Fantastyczne partie perkusji, soczysty bas i gitarowa hipnotyczność zostały nagrodzone owacjami. Słuchacze kołysali się w rytm płynących ze sceny sekwencji, poddając się transowym melodiom i czując klimat koncertu, a czerwone oświetlenie dodawało muzyce atmosferyczności. Uśmiechom, spojrzeniom pełnym pozytywnej energii i dobremu humorowi nie było końca.
Scena klubu okazała się prawdziwym logistycznym wyzwaniem dla grupy Ugory. Siedmioro członków zespołu poradziło sobie z niewielką jej powierzchnią znakomicie. Kolektyw, który znany jest z tego, że występuje w różnych konfiguracjach, tym razem postawił na trzy mrożące krew w żyłach wokale, lirę korbową, bas, perkusję, klawisze i gitary. Muzycy zaprezentowali psychologiczny spektakl i autorską interpretację życia na polskiej wsi, punktując jej patologie, zwyczaje,
codzienne życie. Naturalnym liderem stał się krążący przed publicznością ubrany w biały wełniany golf wokalista wykazujący psychopatyczne skłonności i ekspresyjnie wyrażający emocje - krzykiem, strachem, obłędem w oczach, wspinaniem się na sceniczną oprawę. Szaleństwo podkreślały niepokojące jęki liry, rozpędzona perkusja i gitarowe odjazdy, oscylujące gdzieś na pograniczu black metalu, muzyki ludowej i innych gatunków. Pod koniec pogo pod sceną rozkręcił sam Maras, w ślad za którym ochoczo ruszyła publiczność spragniona ekstremalnych doznań.
Dla Doli Hydrozagadka ma szczególne znaczenie - to tu odbył się pierwszy występ na żywo tria. W piątek historia zatoczyła koło - zespół zagrał w Warszawie swój dziesiąty koncert w karierze, obchodząc tym samym mały jubileusz. Z tej dziesiątki muzycznych spektakli, które w zależności od okoliczności zmieniały się, byłam świadkiem połowy, toteż stałych czytelników tej strony nie muszę już przekonywać o jakości prezentowanej przez zespół sztuki. Maras, Grono i Stempol zagrali przekrojowy set obejmujący materiał z "Doli" i "Czasów", wprawiając obecnych w klubie fanów w zachwyt. Nie zabrakło "Kijów" i uwielbianego przez publikę "Tam Mnie Nie Ubijesz", które zebrały największy aplauz. Było różnorodnie, ekspresyjnie i ekstremalnie, czyli tak, jak być powinno, przy niemal idealnie wyregulowanym nagłośnieniu i fantastycznej atmosferze. Muzycy dali z siebie maksimum, grało im się świetnie, a na ich twarzach można było dostrzec szczere uśmiechy. Nie schodziły one też z twarzy fantastycznie bawiącej się publiczności, która klaskała, krzyczała, skakała i szalała do upadłego. Już samo to świadczy o tym, jak dobry był to koncert...
Żeby już nie przedłużać, napiszę po prostu tyle: świetna atmosfera, fajna przestrzeń, dobry dźwięk, ponad trzy godziny muzyki, trzy fantastyczne koncerty i mnóstwo okazji do uśmiechu - czego chcieć więcej? Chyba tylko kolejnych koncertów, o których opowiem niebawem. Tymczasem zapraszam do obejrzenia galerii:
[::]
UGORY
DOLA