Choć wielu już w to nie wierzyło, udało się! Trzynasta edycja festiwalu Soundedit trwa w najlepsze, zapewniając miłośnikom dźwięku multum radości, przywołując wspomnienia i łzy wzruszenia. Drugi dzień festiwalu przyniósł porywające występy legend muzyki rockowej - obdarzonych fenomenalnymi głosami i niezwykłą charyzmą Marca Almonda i Midge'a Ure.
Trudno zebrać myśli i opisać słowami emocje, które towarzyszyły obu występom. Uśmiechy od ucha do ucha po stronie zespołów i fanów, porozumienie od pierwszej do ostatniej minuty, wspólnie śpiewane z fanami przeboje i szczera radość muzyków, dla których powrót na scenę po pandemicznej przerwie był ogromnym przeżyciem - tak można podsumować piątkowe wydarzenia.
Brzmienia z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku wciąż budzą szczery entuzjazm zarówno u słuchaczy, którzy w tamtym czasie przeżywali swoją młodość jak i kolejnych pokoleń wielbicieli dobrej muzyki - to było wyraźnie i dobitnie widać i słychać w Wytwórni. Chwytliwe kompozycje na pograniczu popu i rocka łączą ludzi niezależnie od muzycznych preferencji, a ich uniwersalny przekaz porusza serca.
Po zapowiedzi szczęśliwego dyrektora festiwalu, Macieja Werka, pierwszy na scenę wkroczył Marc Almond z czteroosobowym zespołem. Znany przede wszystkim z duetu Soft Cell, przywitany wrzawą i dopingowany przez cały występ wokalista dał z siebie absolutne maksimum. Artysta czuł każdy dźwięk, każdą nutę i wyrażał siebie w każdym zaśpiewanym słowie, interpretując swoje teksty na nowo, nadając im współczesnego wydźwięku i podkreślając słowa gestami. Jego głos mimo upływu lat brzmiał perfekcyjnie, a doskonałe nagłośnienie klubu Wytwórnia tylko podkreślało jak wyjątkowego twórcę mają zaszczyt podziwiać na scenie słuchacze. Nie brakowało okazji do wspólnego klaskania, śpiewania i tańca. W setliście oprócz kompozycji z fantastycznego ubiegłorocznego albumu "Chaos And A Dancing Star" znalazły się także perełki jak "Tainted Love", "Sandboy" czy "The Days Of Pearly Spencer". Koncert zakończył się zaś wykonaniem nieoczywistym - utworu "John I'm Only Dancing" z repertuaru Davida Bowiego.
Koncert Midge'a Ure był równie emocjonalny i intensywny, jak poprzedzający go występ. Lider Ultravox, który zasłynął także solową działalnością zachwycił publiczność formą, charyzmą i humorem. Piękne piosenki porywały do tańca i trafiały w sedno. W nieco ponad godzinnym występie znalazły się utwory solowe i te nagrane w ramach zespołów - nieśmiertelny "If I Was", "Call Of The Wild", potężne "Fade To Grey" z repertuaru Visage, Oczywiście nie mogło zabraknąć kompozycji Ultravox, na które publiczność
czekała najbardziej - chóralnie odśpiewanej "Vienny" i wykonanego na
finał koncertu "Dancing With Tears In My Eyes". W trakcie występu artysta został uhonorowany nagrodą Człowieka Ze Złotym Uchem, którą otrzymał za całokształt twórczości i wyjątkowe zasługi producenckie. Przyjął ją ze szczerym wzruszeniem.
Każdy, kto był w piątkowy wieczór w łódzkiej Wytwórni może śmiało powiedzieć - "I Am The Sound" - jestem dźwiękiem, brzmieniem, muzyką. Chwytliwe i niezmiennie od lat porywające piosenki obu Panów z pewnością rozbrzmiewają nadal w głowach kilku pokoleń słuchaczy.
Przed nami sobota i koncerty z cyklu Soundedit Spotlight oraz występy Tomasza Lipińskiego i Baascha. Zanim jednak to nastąpi, zapraszam do obejrzenia galerii :)
MARC ALMOND