Gdzie udanie spędzić jesienny niedzielny wieczór, jak nie w Drizzly Grizzly? Ta "zasada" sprawdziła się także i tym razem. Przystoczniowy klub wypełnił się mrokiem, grozą, ostrymi riffami i piekielnym growlem. Fani black metalu stawili się tłumnie w Stoczni Gdańskiej, by posłuchać legendy tego gatunku. Wszystko to za sprawą Black Silesia Productions, którzy zaprosili na kilka koncertów do Polski Greków z Rotting Christ. W Gdańsku wystąpili w towarzystwie Angrrsth i Nekkrofukk.
Dla Rotting Christ Polska to miejsce szczególne. Fani z naszego kraju od początku kariery po dziś dzień wspierają zespół - kochają muzykę grupy, kochają spotkania z muzykami na żywo i okazują to entuzjastycznie od lat. Oczywiście jest to miłość odwzajemniona, o czym kilkukrotnie ze sceny wspominał Sakis Tolis, wokalista i gitarzysta zespołu. Rotting Christ koncertują u nas regularnie i za każdym razem są to występy pełne emocji i energii. Nie dziwi więc zupełnie fakt, że zespół postanowił właśnie w Polsce zakończyć swoją pandemiczną trasę koncertową.
Tę wzajemnej wymiany chemii między zespołem i publicznością można było doświadczyć w Drizzly Grizzly. Od pierwszej minuty klub opanowało szaleństwo i czysta radość. Fani skakali, tańczyli i śpiewali, a zespół dawał z siebie maksimum, serwując kolejne uwielbiane kompozycje, łącząc w nich black metalowe blasty z uzależniającymi melodiami, heavy metalowymi riffami, wyjątkowym wokalem Sakisa i rytualnym sznytem. Muzycy zaprezentowali przekrojową setlistę, na której znalazły się utwory starsze i nowsze, nie tylko z ostatniego albumu "Heretics", lecz przede wszystkim rewelacyjnych " Kata Ton Daimona Eaytoy" i "Rituals". Było to fantastyczne święto dźwięków ciężkich i mrocznych, a zarazem niesamowicie chwytliwych.
Ponad trzydzieści lat muzycznej kariery to szmat czasu i ogrom doświadczeń. Rotting Christ jednak nie dają za wygraną. Po raz kolejny udowodnili, że są doskonałym zespołem koncertowym i jeszcze wiele przed nimi. Jeśli już naprawdę nie ma wyjścia i trzeba się starzeć, to tylko w taki sposób i w takiej formie. Już nie mogę się doczekać kolejnego koncertu! Dla takich koncertów warto żyć!
Do Drizzly Grizzly warto było przyjść oczywiście nieco wcześniej niż na planowaną 20:45, czyli początek koncertu Rotting Christ, nie tylko dlatego, że miała miejsce sytuacja raczej często niespotykana i gwiazda wieczoru rozpoczęła swój koncert około piętnastu minut przed czasem (!), lecz przede wszystkim, by doświadczyć koncertowego widowiska, które zaserwowały słuchaczom dwa supportujące zespoły. Czystą black metalową otchłanią i wściekłością poraził Angrrsth. Uwagę zwracała nie tylko krew na rękach muzyków, lecz także techniczne dopracowanie kompozycji i polskie teksty. Panowie w kwietniu tego roku wydali debiut "Donikąd" i nagrań właśnie z tego wydawnictwa można było posłuchać.
Drugi z wprowadzających występów był równie pełen wściekłości i brudu jak poprzedni, natomiast zaskakująco krótki. Nekkrofukk wyszli na scenę na nieco ponad dwadzieścia minut, rozpoczynając swój koncert od rytualnego wniesienia czaszek, świec, a wreszcie ognistej pochodni. Następnie zagrali kilka rozpędzonych, piekielnych utworów, po czym bez słowa zeszli ze sceny, pozostawiając publiczność w stanie zawieszenia i konsternacji. Muzycznie pozostał w tym przypadku pewien niedosyt, ale nie można za to zespołowi odmówić pomysłowości i elementu zaskoczenia.
Wszystkie trzy koncerty miałam przyjemność tego wieczoru sfotografować, zatem zapraszam do obejrzenia zdjęć.
ANGRRSTH
NEKKROFUKK
ROTTING CHRIST