poniedziałek, 24 stycznia 2022

Aurora - The Gods We Can Touch (21.01.2022)

Wyprzedane trasy koncertowe, kontrakt z dużą wytwórnią, wielka światowa kariera i głowa pełna pomysłów. Mimo licznych sukcesów na koncie, Aurora, norweska wokalistka, która sześć lat temu zachwyciła doskonałym debiutem "All My Demons Greeting Me As A Friend", wciąż pozostaje sobą, poruszając naturalnością, szczerością i czułością. Fenomenalna wokalistka na swojej trzeciej płycie śmiało sięga po popową lekkość i nie stroni od komercyjnych patentów. Serwuje radiowy hit za hitem - piosenki, które zostają w głowie od pierwszego odsłuchu, zabierając słuchaczy do...autorskiej odsłony raju. 

"The Gods We Can Touch" to piętnaście krótkich opowieści o bogach znanych z mitów i wierzeń z różnych religii. Aurora w kolejnych tekstach nawiązuje do historii Prometeusza („Giving In To The Love”), Afrodyty („Exist For Love”), Atlasa („Everything Matters”), Persefony („Heathens”), Morfeusza („This Could Be A Dream”) czy Pejto („A Dangerous Thing”), intrygując, prowokując, a przede wszystkim kojąc swoim nieprawdopodobnym głosem. 

Odbiorca po pierwszych kilku minutach daje się ponieść tej lekkości komponowania, baśniowej aurze,  a przede wszystkim wokalnej ekspresji. Artystka  zabiera słuchaczy do muzycznej krainy pełnej błogości, miłości i czułości. Choć momentami jest w tych kompozycjach zbyt dużo lukru, album broni się spójnością i kilkoma naprawdę mocnymi strzałami w postaci urokliwego wstępu "The Forbidden Fruits Of Eden", płynnie łączącego się z "Everything Matters" zaśpiewanych wraz z francuską wokalistką Pomme, lekkiego jak piórko "Heathens", który nuci się bezwiednie, finałowego urzekającego delikatnością "A Little Place Called The Moon" czy doskonałego akustycznego "Exhale Inhale", w którym Aurora wnosi się na wyżyny swojej wokalnej wrażliwości, śpiewając tak ujmująco, że nie sposób tej piosenki nie pokochać, nie zrelaksować się przy niej i nie mieć wrażenia, że otacza nas piękno w najczystszej postaci.

Ci, którzy zachwycili się debiutem wokalistki, folkową aurą jej kompozycji, melancholią i mrokiem rodem z twórczości Agnes Obel, Anny von Hausswolff czy Eivor znajdą na tym albumie kilka sygnałów, że artystka zupełnie nie odpuściła kierunku, który zapewnił jej uznanie. To właśnie wyżej wymienione utwory. Nie powalają z kolei fragmenty takie jak przesterowany wokalnie "Cure For Me" czy skoczny "The Innocent", skrojone na popową dyskotekę, "You Keep Me Crawling" usilnie udający pewien francuski hit czy aż za bardzo radiowy "A Temporary High".

Ta płyta to taki pomost między początkami, a poprzednim, podwójnym, mocno popowym albumem. Mocno komercyjna, ale nie tracąca przy tym jakości i wyrazistości dzięki niezwykłej wrażliwości artystki. Nad nowym materiałem wokalistka pracowała z producentem Magnusem Skylstadem, a do studia zaprosiła oprócz Pomme świetnych muzyków - gitarzystę Fredrika Svabø, pianistę Askjella Solstranda oraz wirtuoza bandoneonu (instrumentu przypominającego nieco z wyglądu akordeon), Pera Arne Glorvigena. Stworzyła dzieło może nie ponadczasowe i niesamowicie oryginalne, ale z pewnością uniwersalne, które pogodzi miłośników ambitnej muzyki, wrażliwych słuchaczy, którzy nie stronią od po prostu dobrych piosenek jak i fanów dźwięków łatwo wpadających w ucho, przy których można się świetnie i niezobowiązująco bawić. Może cały materiał nie zostanie na długo w głowie, a kilka jego fragmentów z pewnością zapadnie w pamięć. 


74% 

Posłuchaj płyty:  Aurora - The Gods We Can Touch