Trzeci dzień koncertowy pod rząd? Czemu nie, tym bardziej, jeśli w planach jest potężne uderzenie, gęsta atmosfera i lejąca się strumieniami psychodelia. W sobotę w Drizzly Grizzly zagrali dwaj czołowi przedstawiciele polskiej sceny stoner-metalowej - Dopelord i Belzebong. Był ciężar, dużo dymu, a przede wszystkim świetna zabawa.
Trójmiejska publiczność kocha mroczne, psychodeliczne i zadymione brzmienia - takich tłumów na koncercie klub Drizzly Grizzly nie doświadczył już dawno. Bilety wyprzedały się niemal do ostatniego miejsca, a pomiędzy szalejących fanów trudno było wcisnąć kogokolwiek więcej. Ludzie bawili się w najlepsze, gorąco oklaskiwali muzyków i tańczyli, jakby jutra miało nie być. Liczyło się tylko tu i teraz.
Bezpośrednia interakcja artystów i publiczności narodziła się już w pierwszych minutach koncertu Dopelord, którzy otwierali ten wieczór. Nie dziwi to zupełnie, bo zespół ma w Trójmieście grono wiernych, oddanych fanów, których obecność w Drizzly Grizzly była wyraźnie wyczuwalna. Ciężkie, a zarazem melodyjne granie, odjeżdżające od typowych stoner metalowych brzmień w kierunku sludge'a, doomu i kwaśnych odlotów udzieliło się wszystkim. Publiczność oddawała się tańcom, rytmicznemu kołysaniu, a w bardziej energetycznych chwilach nawet pogo. Muzyka stawała się niemal namacalna, przenosząc odbiorcę w inny wymiar i było to fantastyczne doświadczenie.
Poddać się całkowitej hipnozie można było za sprawą Belzebong, którzy swoimi instrumentalnymi kompozycjami, płynnie przechodzącymi jedna w drugą zatopili Drizzly Grizzly w zielonej mgle, niespiesznie, lecz konsekwentnie budując nastrój. Były to dźwięki, którym najbliżej do psychodelii i doom'u ze szczyptą magicznych grzybów i podobnych wspomagaczy. Publiczność chłonęła je jednym tchem, zanurzając się w nich, poddając rytmicznemu kołysaniu i charakterystycznej "ziołowej" aurze.
Był to niezapomniany wieczór, jeden z najbardziej intensywnych koncertów, których doświadczyły mury Drizzly Grizzly. Zapraszam do obejrzenia zdjęć :)