Chóralne śpiewy na głosy, przenikające się brzmienia rocka, country i bluesa i ogrom pozytywnych emocji - tak było wczoraj w Centrum Kultury i Sztuki w Tczewie, gdzie Me And That Man rozpoczęli swoją styczniową trasę koncertową, podczas której odwiedzą łącznie osiem polskich miast. Było gorąco i bardzo energetycznie. Występ gwiazdy wieczoru poprzedził koncert krakowskiego tria Taraban.
Koncerty otwierające trasy bywają trudne - trzeba wrócić do formy po przerwie, oswoić się na nowo z życiem w podróży, nawiązać relację z publicznością, obyć ze sceną, na nowo odnaleźć energię. Z tych powodów niekiedy bywają zachowawcze, bo zespoły są bardzo ostrożne, innym zaś razem, gdy głód grania jest bardzo silny, są to wydarzenia wyjątkowe. W przypadku wczorajszych koncertów sprawdziła się oczywiście ta druga opcja. W czasach, gdy nie można mieć żadnej pewności, co zdarzy się następnego dnia, a możliwość bezpośrednich spotkań muzyków i publiczności jest na wagę złota, po prostu nie mogło być inaczej. Tczewska publiczność przyjęła artystów bardzo ciepło, okazując im wsparcie i wdzięczność za chęć podzielenia się muzyką i wlanie w serca pozytywnych emocji.
Piękna sala tczewskiego Centrum Kultury i Sztuki to wspaniałe miejsce dla tego typu wydarzeń. Przestronna, przestrzenna sala, także dostosowana do potrzeb osób niepełnosprawnych, duża scena, możliwość podziwiania zespołu z różnej perspektywy - zarówno na stojąco przy scenie, jak i siedząco w dalszej części, zapewniła widzom pełną dowolność odbioru i swobodę. Jeśli do tego dołączy się bardzo dobre nagłośnienie w każdym punkcie sali, to mamy już pełnię szczęścia.
Wieczór rozpoczął czterdziestopięciominutowy set krakowskiego tria Taraban, poruszającego się na pograniczu kilku muzycznych estetyk - psychodelii, rocka i zamglonych brzmień rodem z pustynnych przestrzeni Teksasu. Niespiesznie rozwijające się, lekko płynące kompozycje relaksowały i wprowadzały w przyjemny nastrój, niekiedy hipnotyzując. Był to bardzo dobry koncert, który świetnie pasował stylistycznie do dźwięków prezentowanych przez gwiazdy wieczoru. Publiczność słuchała zespołu z uwagą i szacunkiem, co muzycy zauważyli i podkreślili, dziękując za tak ciepłe przyjęcie.
Me And That Man zagrali dokładnie tak, jak można było się spodziewać - z energią, mocą i szczyptą dobrego humoru. Tych świetnych, wpadających w ucho piosenek po prostu nie sposób było nie nucić, nie tupać do nich nogą czy nie kołysać się w ich rytm. Nergal wraz z legendarnym walijskim gitarzystą i wokalista Johnem Porterem, perkusistą Łukaszem Kumańskim, włoskim basistą Matteo Bassolim i fantastycznym ukraińskim multiinstrumentalistą Sashą Boole stworzyli fantastyczny klimat nawiązujący do muzyki z amerykańskich pustkowi i do bluesowych tradycji. Nie brakowało okazji do wspólnego śpiewania - wokalnie udzielali się wszyscy członkowie zespołu, zachęcając do wspólnej zabawy publiczność. Ballady z niekiedy żartobliwymi tekstami wchodziły w głowę i niosły się echem po sali, niosąc uśmiech i czystą radość w tych niewesołych czasach.
Oprócz znanych i lubianych kompozycji z trzech zespołowych płyt wybrzmiały też nowe single - "Blues & Cocaine" oraz "Fight". Muzycy świetnie czuli się na scenie, wymieniając energię między sobą, tańcząc i porozumiewając się z fanami, którzy, szczególnie w pierwszych rzędach odwdzięczali się za zaangażowanie szczerą radością i żywiołowymi oklaskami, ciesząc się wyjątkową chwilą, tak potrzebną szczególnie teraz. Oprócz humoru sytuacyjnego nie zabrakło też miejsca na kilka ważnych, skłaniających do refleksji słów. Półtorej godziny minęło praktycznie niezauważalnie. Każdy, kto chciał zabrać do domu ze sobą płytę czy zespołową koszulkę, miał oczywiście możliwość zakupów w koncertowym sklepiku. Na stanowisku z merchem można było znaleźć ciekawe pamiątki, w tym podpisane płyty, które zespół przygotował dla fanów, by choć w ten sposób wynagrodzić im pandemiczne niedogodności i brak pokoncertowych spotkań.
Był to bardzo miły wieczór przy świetnych dźwiękach, spędzony w bardzo ciepłej atmosferze i pięknej przestrzeni. Zapraszam do obejrzenia galerii.