Koncertowe piątki w Drizzly Grizzly stają się powoli tradycją. Tym razem coś dla siebie w gościnnych progach przytulnego stoczniowego klubu mogli znaleźć wielbiciele psychodelicznej alternatywy. Swój nowy album zaprezentowali świetnie znani trójmiejskiej publiczności i cenieni na całym świecie muzycy grupy Trupa Trupa, których "B Flat A" miało premierę dokładnie w dniu koncertu. Towarzyszyło im na scenie sympatyczne warszawskie trio The Saturday Tea.
The Saturday Tea brzmią tak, jakby tworzyli nie w szarej Polsce, a w słonecznej Kalifornii, a co najmniej słuchali intensywnie dźwięków z tego regionu. Łącząc je z echami twórczości The Beatles i własnym pomysłem na muzykę tworzą autorską, bardzo energetyczną kombinację, które świetnie wypada w warunkach koncertowych. Głód sceny i kontaktu z publicznością był u członków zespołu bardzo wyraźny - trio starało się, by jak najlepiej zabrzmieć, zagrać energetycznie i nawiązać ze słuchaczami relację. Był to bardzo dobry występ, który skończył się zdecydowanie za szybko.
Trupa Trupa to zespół, którego w zasadzie przedstawiać nie trzeba. Kwartet zdobył uznanie zagranicznych mediów za sprawą autorskiej interpretacji mroku i psychodelii, którą trudno jednoznacznie zaklasyfikować gatunkowo. Ich charakterystyczny styl oparty na konsekwentnym budowaniu niepokojącego klimatu jest rozpoznawalny od pierwszych nut. Trupa Trupa ma jeszcze jedną zasadę - promując dany album gra go na scenie w całości, nie powracając do wcześniejszych nagrań, konsekwentnie idąc do przodu.
Osoby, które przybyły w piątek do Drizzly Grizzly mogły posłuchać nowej płyty, "B Flat A" w całości, a także poznać nowe utwory z kolejnej zespołowej płyty. Było bardzo klimatycznie i intensywnie, a muzyka jak zawsze w przypadku tak psychodelicznych dźwięków zyskała dodatkowy wymiar w koncertowej odsłonie. Klaustrofobiczne, przyprawiające o zawrót głowy i chwilami przerażające brzmienie doskonale pasowało do sceny i atmosfery klubu.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie pewien incydent. Oczywiście to muzyka powinna odgrywać kluczową rolę na koncercie i to przede wszystkim na dźwięki powinno się zwracać uwagę, tym razem jednak szczególnie jedna osoba bardzo usilnie się starała, by zeszły one na dalszy plan...
Bezpośrednia interakcja z publicznością to bardzo cenny element koncertu. Gdy zespół toczy dialog z fanami, rodzi się porozumienie i energia, w wyniku czego występ staje się bardziej naturalny i spontaniczny. Otwarci i bezpośredni fani mogą być dla zespołów prawdziwym skarbem. Jest jednak jak zawsze też druga strona medalu - oczywiście stosunkowo łatwo jest też przegiąć w drugą stronę, szczególnie, gdy któryś miłośnik muzyki przesadzi z ilością spożytego alkoholu. Wtedy staje się czasem aż za bardzo bezpośredni i taka kuriozalna sytuacja miała miejsce tym razem.
Na koncertach zjawił się pan, który owszem, bawił się w najlepsze przy płynących ze sceny dźwiękach, jednak bardzo usilnie starał się też zwrócić uwagę na swoją osobę, nie tylko krzycząc i zaczepiając publiczność, ale też komentując każde padające ze sceny słowo - donośnym głosem oceniając każdy z wykonanych utworów, rzucając w przestrzeń pytania i sugestie do publiczności, jak powinna reagować. Początkowo nieco zabawna sytuacja, z minuty na minutę stawała się coraz bardziej uciążliwa, do tego stopnia, że lider Trupy Trupy, Grzegorz Kwiatkowski wdał się w dłuższy dialog z "wodzirejem", prosząc go, by pozwolił muzykom zagrać choć trzy finałowe utwory w ciszy. Taka sytuacja nie zdarza się często.
Mimo tych niedogodności mam nadzieję, że zarówno The Saturday Tea jak i Trupa Trupa będą ten wieczór wspominać miło. Publiczność (wyłączając opisany wyjątek) starała się, by zespoły czuły się na scenie jak najlepiej, wspierając muzyków i dziękując im oklaskami i owacjami. Brzmieniowo i emocjonalnie zgadzało się wszystko, a doświadczenie tych dźwięków na żywo było prawdziwą przyjemnością.
Zapraszam do obejrzenia galerii:
THE SATURDAY TEA