Nareszcie jest! Nowy album Placebo, ku uciesze fanów szeroko pojętej muzyki gitarowej właśnie się ukazał. Brian Molko i Stefan Olsdal wrócili z nową płytą po dziewięciu latach i choć malkontenci mogą w to wątpić, są w świetnej formie. Tylko czy znajdzie się dla nich miejsce w czasach dominacji hip hopu i kręcących tyłkami wokalistek?
Przyznaję, trochę bałam się po ten album sięgnąć, nie wiedząc, jak zareaguję, z drugiej zaś strony nie mogłam powstrzymać ciekawości. Słuchając tej płyty kilka razy pod rząd uświadomiłam sobie, jak bardzo i jak długo na nią czekałam. Bardzo brakowało Placebo na rockowej scenie przez ostatnie lata. Wielu zarówno krytyków jak i miłośników muzyki wróżyło zespołowi koniec ostateczny i zdaję sobie sprawę, że cokolwiek tutaj napiszę, może nie zostać potraktowane na serio, bo przecież taki powrót po latach, często tak po prostu z zasady jest traktowany jak odgrzewany kotlet i sposób na zarobek. Czy tym razem tak jest? Moim zdaniem nie, ale pewnie znajdzie się duże grono, które się z tym nie zgodzi.
Napiszę wprost - to klasyczny album Placebo - brzmiący dokładnie tak, jak można by oczekiwać po tym zespole. Taki, który był potrzebny fanom i wszystkim którzy kochają rock z przełomu wieków, który podkreśla, że zespół nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i wraca w świetnym stylu. To jeden z najlepszych albumów zespołu w całej karierze, zdecydowanie ciekawszy niż "Battle For The Sun" z 2009 i "Loud Like Love" z 2013 roku. Nadal jesteście sceptyczni?
Faktem jest, że Brian Molko nadal wie, jak pisać mocne, niejednoznaczne, pokręcone i wciągające teksty, jak hipnotyzować głosem i bawić się jego barwą, by stworzyć odpowiedni nastrój - doskonale buduje mroczną atmosferę. Wokalista obawia się o kondycję współczesnego świata, środowisko naturalne, które jest stale i nieodwracalnie niszczone i zdrowie mentalne wrażliwych osób, dzieli się osobistymi refleksjami, które są szczere, a jednocześnie uniwersalne. Robi to w swoim stylu, sięgając po sarkazm i metaforę. Tych emocji podrobić się nie da i są charakterystyczne dla Placebo, są największą siłą tej muzyki. W trzynastu nowych piosenkach jest nadal ta dziwna, niepokojąca energia, która nie pozwala przejść obok nich obojętnie, a jednocześnie jakaś nadzieja, uśmiech, choćby w postaci wchodzących w głowę melodii i orkiestrowych smaczków.
Melancholia i mrok leją się strumieniami, choć tej muzyce daleko do metalu. To popowo-rockowo-elektroniczne piosenki, które świetnie brzmiałyby w radiu, gdyby tylko mogły znaleźć miejsce na playlistach. Świetny, energetyczny "Forever Chemicals", przewrotny "Hugz", melancholijny "The Prodigal", potężnie mroczny singlowy "Surrounded By Spies", poruszający "Chemtrails" i rozczulająco piękny "This Is What You Wanted" to tylko przykłady ciekawych momentów, które można odnaleźć na tym albumie. Tak naprawdę godny jest uwagi w całości.
Placebo doskwierał od lat jeden problem - nie mogli na stałe znaleźć perkusisty. Dlatego postanowili działać w duecie. Brian Molko nagrał większość partii perkusyjnych samodzielnie i zaprosił do współpracy muzyków sesyjnych, by wsparli go w tych akustycznych. Z resztą - partiami gitar, basu, elektroniki, produkcją i aranżacjami dali sobie ze Stefanem Olsdalem radę samodzielnie.
Molko i Olsdal tworzą niepodrabialny duet, który w zasadzie może wszystko - zagrać porywająco, zaskoczyć, wzruszyć, przerazić i zmrozić krew w żyłach. Placebo jest szczere, znów gra z pasją i przesłaniem,. Oby ten stan trwał jak najdłużej.
87%
Posłuchaj płyty: Placebo - Never Let Me Go