Dym, gęste struktury, ryk rodem z otchłani, zabójcze tempo i techniczny kunszt. Ostatni dzień marca 2022 roku był w B90 świętem ekstremalnych metalowych brzmień. Do Gdańska zawitał MORBIDFEST, w ramach którego zagrał legendarny David Vincent z zespołem I Am Morbid, a także Belphegor, Hate i Critical Mess. Było gorąco, były ognie, misteria i dużo potężnych brzmień. Czy właśnie tak brzmi i wygląda piekło?
Wieczór rozpoczął się nietypowo, bo koncerty wystartowały przed czasem. To bardzo miła odmiana, szczególnie w przypadku tych najmniejszych, bardzo kameralnych wydarzeń, które rozpoczynają się zwykle z niepisanym, lecz zaplanowanym opóźnieniem. Taki start dał publiczności możliwość natychmiastowego wczucia się w klimat dobrej zabawy od samego początku. Na rozpoczynającym serię występów koncercie niemieckiego Critical Mess, z minuty na minutę przybywało fanów zaintrygowanych piekielnym, rewelacyjnym growlem Britty Gortz i potężnymi, death metalowymi blastami przeplatanymi....melodiami. Kwintet zaprezentował się fantastycznie i porwał publiczność energetyczną muzyką i absolutnie wciągającą sceniczną ekspresją, angażując od początku do końca. Najważniejsza była oczywiście muzyka, której oprócz technicznego kunsztu nie brakowało klimatu. Nie brakowało też pulsujących w rytm muzyki świateł, charakterystycznego, spektakularnego machania włosami oraz wymiany energii.Słuchało się tego koncertu z przyjemnością, świetnie oglądało się także zachwyconych reakcjami publiki, uśmiechniętych od ucha do ucha członków zespołu. Była to pierwsza wizyta zespołu w Gdańsku i myślę, że nie ostatnia.
Bardzo ciepło przywitani zostali też muzycy warszawskiego Hate, słynący z brutalnych black-death metalowych riffów i blastów. Choć był to koncert utrzymany w dość klasycznej dla tych gatunków konwencji, przyniósł miłośnikom ciężkich brzmień wiele radości. Publiczność bawiła się świetnie, szalejąc w rytm ekstremalnych galopad i gorąco dopingując zespół.
Jeszcze bardziej niepokojąco zrobiło się za sprawą Austriaków z Belphegor, którzy zmrozili krew w żyłach i zaprezentowali swoje mroczne misterium. Skąpani w dymnej mgle zabrali publiczność w podróż do najdalszych zakamarków otchłani, skąd nie było już odwrotu. Przejmujący lęk, oplatające umysł "zaklęcia" i dźwięki rodem z najczarniejszych, najmroczniejszych snów oddziaływały na podświadomość, a blasty wdzierały się w umysł. Nie zabrakło też charakterystycznego dla zespołu wystroju sceny i płonących pochodni, które stworzyły klimat występu. To taki rodzaj sztuki, który można pokochać albo znienawidzić, ale jedno jest pewne - nie pozostawia obojętnym. Mi się bardzo podobało.
Publiczność czekała przede wszystkim jednak na koncert legendy. David Vincent, znany przede wszystkim jako lider Morbid Angel, w towarzystwie muzyków z I Am Morbid, w tym perkusisty Pete'a Sandovala, z którym grał we wspomnianym, kultowym zespole, nie zawiódł. Jego potężny głos, wsparty harmoniami wokalnymi brzmiał świetnie, a kompozycje z obchodzącego w tym roku już 31 rocznicę wydania albumu "Blessed Are The Sick" nadal brzmiały świeżo i potężnie. W setliście znalazły się też inne nagrania Morbid Angel oraz cover Terrorizer, "Dead Shall Rise".
U wielu przybyłych do B90 dźwięki poruszały czułe struny i budziły wspomnienia sprzed lat. Fani w pierwszych rzędach szaleli i dawali z siebie wszystko, ciesząc się każdą chwilą spędzoną na podziwianiu swojego idola. Artysta kilkukrotnie okazał wielką wdzięczność za wieloletnie, nieustające wsparcie i to, że po tak trudnym dla wszystkich czasie publiczność stawiła się na koncercie. Był to bardzo intensywny, fantastyczny wieczór, który przyniósł fanom metalowych ekstremów wiele radości.