Miłośnicy muzycznych pejzaży o nieco mocniejszym i mroczniejszym brzmieniu mogli znaleźć coś dla siebie w środowy wieczór w Drizzly Grizzly. W gościnnych niedźwiedzich progach zagrali Amerykanie z Elder, a towarzyszył im krakowski Taraban. Fanom rockowej psychodelii i siarczystych riffów o pustynnym zabarwieniu i retro-klimacie te koncerty przyniosły dużo radości.
Melodie przenoszące w czasoprzestrzeni o kilkadziesiąt lat wstecz, do miejsc, gdzie liczy się relaks, błogość, spokój, płynące niespiesznie, budujące atmosferę, hipnotyzujące - tak brzmiał koncert Taraban. Nie znaczy to jednak, że krakowianie nie dołożyli do pieca - przeciwnie, wspomniana błogość przeplatała się z fantastycznymi solówkami i mocą, która naładowała słuchaczy energią. Publiczność reagowała bardzo entuzjastycznie, dopingując muzyków i wyraźnie podkreślając, że ten koncert skończył się zdecydowanie za szybko. Nic więc dziwnego, że zespół dał z siebie maksimum i świetnie się bawił - uśmiechy nie znikały z twarzy muzyków i dopisywał im dobry humor.
Słyszałam Taraban na żywo po raz drugi, ten pierwszy miał miejsce w Tczewie, u boku Me And That Man. Występ w Drizzly Grizzly był znacznie bardziej intensywny i potężny, a atmosfera klubu pięknie spasowała się z płynącymi ze sceny dźwiękami. Kolejna okazja, by usłyszeć zespół na żywo na stoczniowych terenach już za niespełna miesiąc - Taraban zagrają na Mystic Festivalu, z tym że tym razem będzie to Desert Stage. Szczegóły znajdziecie tutaj.
Psychodeliczno-nostalgiczno-stoner'owy nastrój jeszcze bardziej podkręcili Elder, których rozbudowane kompozycje pobudzały wyobraźnię. Kwartet malował krajobrazy, przenosił w czasie i przestrzeni, docierając za pomocą muzyki do innych stanów świadomości. Melodie i sekwencje płynęły, unosiły i pozwalały marzyć i zapomnieć choć na chwilę o codziennych troskach.
Muzykom grało się bardzo dobrze. Entuzjastycznie dopingowali przez uważnie słuchającą publiczność mimo dość oszczędnego scenicznego wizerunku, grali coraz bardziej intensywnie i z coraz większą energią. Największy aplauz fanów wzbudzały fragmenty bliskie stoner'owo-doom'owej aurze, choć i w tych bliższych progresywnej estetyce zasłuchiwali się fani, zamykając oczy i odlatując myślami w nieznane. Rozbudowane sekwencje wspierał ciekawy wokal lidera grupy, Nicka DiSalvo, który nie pełnił tu roli dominującej, a jedynie dopełniał niejednoznaczne i oryginalne zespołowe brzmienie.
Był to jeszcze jeden bardzo miły wieczór spędzony w towarzystwie świetnej muzyki i sympatycznych ludzi. Zapraszam do obejrzenia galerii.