Roadburn Festival dzień drugi? No nie do końca, bo jednak jesteśmy w Polsce, nie w holenderskim Tilburgu. W ostatnich dniach odwiedzają nas zespoły, które idealnie pasują do line upu tego fenomenalnego festiwalu. I choć mieliśmy tym razem do czynienia z muzyką taneczną, nie post metalową, nie brakowało jej charakterystycznego dla atmosfery tego wydarzenia mroku i niepokoju. We wtorkowy wieczór w gdyńskim Uchu zagrało islandzkie trio Kaelan Mikla. Artystkom towarzyszyła amerykańska wokalistka Kanga, a w roli gości zaprezentowała się trójmiejska grupa Balzam.
Był to wieczór pełen tajemniczości, oniryczności, intymności i niejednoznaczności, w którym podobnie jak podczas poniedziałkowych występów Big Brave i Fagelle królowały żeńskie wokale. Było też bardzo ciemno, co dodawało koncertomwyjątkowego klimatu.
Grupa Balzam ma na siebie bardzo ciekawy pomysł, który trafia w serca miłośników twórczości Joy Division. Zespół udowodnił to na gdyńskiej scenie, dając porywający koncert, który wprawił w ruch publiczność. Każda kolejna kompozycja wywoływała coraz większy aplauz. Śpiewali na zmianę sympatyczna wokalistka Alexandra i równie zdolny Sergio. Do tego świetne partie syntezatorów wsparte mocnym basem, chwytliwymi riffami i subtelnymi partiami perkusji, za które odpowiedzialny był znany z Lonker See Michał Gos. Był to bardzo dobry i sądząc po reakcjach publiczności, która domagała się bisu, zdecydowanie za krótki koncert. Podobno niedługo debiutancki album - jeśli tak, to jestem bardzo ciekawa, jak zabrzmi.
Jeśli ktoś miał ochotę by potańczyć, idealną ku temu okazją okazał się występ Kangi. Kalifornijska wokalistka i producentka choć zagrała z playbacku, zaśpiewała czystym głosem i zahipnotyzowała tańcem, który korespondował z mrocznymi melodiami. Zadbała też o relację z publicznością. Śpiewając zwracała się do słuchaczy starając się, by być jak najbliżej ludzi, zajrzeć im w oczy i trafić w serce. Choć nie do końca gustuję w takiej muzyce, urzekł mnie klimat tego występu i otwartość artystki.
Gdy na scenę wkroczyło trio Kaelan Mikla, od razu było wiadomo, na kogo czekała publiczność. Spowita subtelną poświatą scena, wciągające wizualizacje, gotycki wizerunek i wszechobecny mrok - takiej atmosferze nie sposób się nie poddać. Margrét Rósa, Laufey Soffia i Sólveig Matthildur zachwyciły od pierwszych minut zgraniem i pomysłem na siebie. Półtoragodzinny występ wypełniła przekrojowa setlista - kompozycjom z najnowszego albumu "Undir Köldum Norðurljósum" towarzyszyły nagrania z poprzedniej, równie udanej "Nótt Eftir Nótt", a także starsze nagrania, jak wykonane na bis, "Glimmer og Aska".
Dziewczyny z płyty na płytę zmieniają się nie tylko muzycznie - transformacjom ulega też ich sceniczna prezentacja. Tym razem nie było kadzideł i świec, które były elementem show podczas wspólnej trasy z Alcest, był natomiast podobnie uzależniający i hipnotyzujący taniec, oryginalny wokal, który w połączeniu z islandzkimi tekstami brzmiał zjawiskowo, soczysty bas i klawiszowa podstawa. Był to występ, który mógł się podobać zarówno miłośnikom elektronicznych "mroków" jak i fanom cięższych gitarowych brzmień. Było w nim coś absolutnie zjawiskowego i wyjątkowego, podobnie jak widok zorzy polarnej czy islandzkich krajobrazów. Wyjątkowość wieczoru po wyjściu z klubu dopełnił zaś niezwykły widok księżyca spowitego mglistą poświatą i pierzyną z chmur. Było to idealne podsumowanie klimatu zbudowanego przy pomocy muzyki i emocji.