Subtelność i delikatność, a jednocześnie mrok i niepokój, przeszywający chłód, przestrzeń... Eteryczność, ulotność, a przy tym jakość. Minimum środków i absolutne maksimum emocji. Czysta magia - właśnie taka jest twórczość Sóley - artystki niezwykle wrażliwej, czułej, a jednocześnie przesympatycznej i bardzo skromnej. Islandka zawitała w piątkowy wieczór do Drizzly Grizzly, a jej fenomenalny koncert poprzedził występ bardzo zdolnej Klaudii Dalivy.
Scena spowita subtelnym, tylnym światłem, spokój, cisza. Kameralna sala, publiczność wpatrzona w artystów, słuchająca z uwagą, skupiona na dźwiękach, chłonąca każdy moment koncertu, obecna tu i teraz, zapominająca o całym świecie i dryfująca w rytm niespiesznych, magicznych, unoszących melodii i harmonii wokalnych, lekkich jak piórko, a zarazem nasyconych ogromnym ładunkiem niepokoju - tak powinien wyglądać ten koncert i jeśli odjęłoby się okoliczności, na które nie miało się wpływu, dokładnie tak było. Do Drizzy Grizzly przybyły duchy przodków, które dryfowały w czasoprzestrzeni... Wystarczyło zamknąć oczy i odpłynąć, pozwolić im przejąć pełną kontrolę...
Sóley zachwyciła i poruszyła do głębi wpatrzoną w nią publiczność i nie dała się stłamsić dobiegającym zza ściany i zza drzwi odgłosom imprezy odbywającej się jednocześnie na Ulicy Elektryków. Gdyby tak czas rozpoczęcia piątkowych szaleństw w rytm mocno podbitej basem elektroniki i hip hopu opóźnić o choćby pół godziny, wtedy ten koncert byłby idealny. I tak był jedyny w swoim rodzaju i zdecydowanie niezapomniany. Absolutnie przepiękny.
Islandka przyjechała do Gdańska w towarzystwie skrzypaczki i gitarzysty, który grał także na klawiszach. Sama zagrała także na instrumentach klawiszowych i zaśpiewała, swoim głosem poruszając niebo, a przede wszystkim urzekając osobowością. Nieustannie przepraszała za niedogodności, obiecując jak najszybszy powrót i koncert w kościele, gdzie nikt nie zagłuszy tak wymownej i tak potrzebnej ciszy. Dziękowała ze wzruszeniem za wyrozumiałość, za wsparcie, za poświęcony czas, za każdy uśmiech, za każdą wspólną chwilę. Wzruszała wrażliwością i poczuciem humoru. Zagrała nawet w tych trudnych warunkach na bis piosenkę, której ludzie od niej oczekują, ale od której nieco się odcina (słynny "Pretty Face") Z każdym chętnym chciała porozmawiać po koncercie, zapytać o wrażenia. Podczas swojego półtoragodzinnego występu zaprezentowała zarówno starsze nagrania jak i materiał z "Mother Melancholia" - doskonałej ubiegłorocznej płyty. Stała się magia, a to, czy ktoś jej doświadczył, zależało już tylko od niego samego i jego osobistej wrażliwości.
Występ Sóley poprzedził koncert Klaudii Dalivy - artystki trójmiejskiej, bardzo zdolnej i nieprzewidywalnej. Obdarzona ciekawym głosem i charyzmą kompozytorka, występująca solowo jedynie z gitarą, tym razem postanowiła zaskoczyć i zaprosiła na scenę Izę, która wsparła ją wokalnie i zagrała na ukulele. Obie stworzyły niezwykły klimat, improwizując i ciesząc się wspólnym czasem. Publiczność przyjęła je bardzo ciepło, słuchała z uwagą i zaangażowaniem. Było to przepiękne wprowadzenie do emocji, które czekały przybyłych podczas koncertu Sóley i jej przyjaciół.
Na koniec dodam tylko, że czyste piękno, szczerość i emocje są na wyciągnięcie ręki. Trzeba tylko umieć je znaleźć i wiedzieć gdzie szukać. Szanse, by przeżyć coś niezwykłego i poruszającego przemykają przez palce, dlatego trzeba doceniać każdą chwilę i każdą szansę na kontakt z prawdziwą sztuką. Mieć otwarty umysł i szacunek do siebie wzajemnie. Być czujnym, by nie przegapić momentu, w którym dzieje się magia i który wzbogaca wewnętrznie. Spotkanie z Sóley, jej przyjaciółmi oraz Klaudią i Izą było jedną z takich chwil, które warto pielęgnować. Nie straćmy tego.
Zapraszam do obejrzenia galerii.
KLAUDIA DALIVA
SÓLEY