Przebój za przebojem, wspólne śpiewy, ogłuszający pisk, uśmiechy od ucha do ucha i świetne, rockowe piosenki ze sporą dawką melancholii - tak było wczoraj w Progresji, gdzie zagrała znana i kochana w Polsce brytyjska grupa White Lies. Zespół przyjechał do Warszawy w ramach trasy promującej świetny, szósty album "As I Try Not To Fall Apart", a przed gwiazdą wieczoru zagrali Charming Liars.
White Lies kochają polską publiczność i uwielbiają koncertować w naszym kraju - to było widać i słychać na każdym kroku, od pierwszych chwil koncertu, gdy uśmiechnięci muzycy wchodzili na scenę witani ogłuszającą wrzawą, piskiem i wiwatami fanów. Po krótkim pozdrowieniu i podłączeniu instrumentów od razu przeszli do konkretów - zgasły światła z wyjątkiem ledowych migających lampek zamontowanych z tyłu sceny i białych stroboskopów i rozpoczęła się słynna partia perkusji, wsparta uzależniającą melodią klawiszy, stopniowo narastającym gitarowym riffem i pulsującym basem. Jeszcze zanim Harry Mc Veigh rozpoczął partię wokalną i zaśpiewał swoim bez trudu rozpoznawalnym głębokim głosem pierwsze słowa piosenki, już było wiadomo, że będzie to "Farewell To The Fairground", jeden z pierwszych hitów zespołu, ukochany przez fanów. Reakcja była natychmiastowa - skoki, tańce, krzyki, piski. Euforia była tak silna, że udzieliła się piszącej te słowa, która mało brakowało, a zapomniałaby, że zamiast skakać powinna skupić się na fotografowaniu. Co jednak poradzić, gdy po latach spełniają się szkolno-studenckie marzenia...
Utworów z pamiętnego, doskonałego debiutu "To Lose My Life" i entuzjastycznych reakcji było tego wieczoru znacznie więcej - fani właściwie dostali wszystko to, na co czekali - oprócz tytułowego nagrania usłyszeli na żywo "Unfinished Business", "E.S.T", a na bis zadedykowany walczącej Ukrainie "Death". Równie ciepło zostały przyjęte nowe piosenki, wśród których największy aplauz zebrały chóralnie odśpiewany "I Don't Want To Go To Mars", "Step Outside" z urokliwym motywem klawiszowym" i "Am I Really Going To Die". Nie zabrakło też potężnego, mieniącego się tęczą "Tokyo", przewrotnego "Big TV" i wykonanego na finał porywającego "Bigger Than Us".
Był to równy, bardzo dobry i energetyczny koncert, który rozgrzał publiczność do czerwoności. W wypchanej po brzegi Progresji trudno było znaleźć przestrzeń i złapać oddech, a to nakręcało atmosferę jeszcze bardziej. Mimo tak ciepłego przyjęcia i uwielbienia wyrażanego na każdym kroku muzycy pozostali sobą. Ogromne sukcesy i światowa kariera ich nie zmieniły - nadal są skromnymi ludźmi, twardo stąpającymi po ziemi. Ze sceny nie musiały padać specjalne zachęty do zabawy, publiczność doskonale wiedziała jak reagować, a zespół odwdzięczał się po prostu świetnie wykonaną pracą. Klimat dopełniły dopracowane szczegóły - elegancki, ale nie formalny ubiór członków zespołu, subtelne oświetlenie, nie przesadne, wykonane ze smakiem konfetti i wypuszczone z klubowego balkoniku na finał ogromne czarne i białe piłki, których odbijanie sprawiało niemałą frajdę zarówno młodszym jak i starszym uczestnikom koncertu. Na podobny pomysł wpadli na Orange Warsaw Festival w 2015 roku członkowie Muse i sprawdził się on zarówno wtedy jak i wczoraj bardzo dobrze.
Przed White Lies bardzo energetyczny i wprawiający w dobry nastrój koncert zagrali Charming Liars. Panowie postarali się nie tylko o to, by zaprezentować swoje niebanalne kompozycje jak najlepiej, co udało im się świetnie, ale także o to, by publiczność się nie nudziła - nie brakowało okazji do wspólnego klaskania czy pojedynków na okrzyki. Była to świetna rozgrzewka przed występem gwiazd wieczoru i jeszcze jeden dowód na to, że indie-rockowe piosenki są uniwersalne i wciąż mogą podobać się niezależnie od wieku i muzycznych upodobań.
Progresja to miejsce absolutnie magiczne. Tu każdy koncert za sprawą atmosfery wypada wyjątkowo, niezależnie od prezentowanego gatunku. Nic więc dziwnego, że środowy koncert był tak udany.
Zapraszam do obejrzenia galerii :)
CHARMING LIARS
WHITE LIES