Czym jest dla Ciebie koncert? Czy to po prostu okazja, by posłuchać muzyki na żywo, pobawić się? A może wyjście ze znajomymi? Czy jednak niepowtarzalna szansa, by spotkać się z artystą, podziękować za emocje, których dostarcza sztuka, oderwać się od codzienności? Percepcja twórcy i odbiorcy w tej kwestii z pewnością się różni i to znacząco.
Dla Lili Refrain, włoskiej wokalistki, która odwiedziła nasz kraj w kwietniu razem z Forndom i The Devil's Trade i przyjedzie do nas ponownie już w sierpniu, by zagrać na United Arts Festival w Gdańsku, to przede wszystkim wspaniały rytuał, który wspólnie celebruje z publicznością i z którego czerpie ogrom doświadczeń, które ją kształtują. To wymiana energii i wyjątkowe chwile, które zostają w pamięci.
Ta niezwykła artystka tworzy prawdziwą sztukę, która porusza i zostaje w sercu. Opowiedziała mi o niej, znajdując chwilę przerwy pomiędzy podróżami na kolejne festiwalowe sceny. Porozmawiałyśmy o jej nowej płycie "MANA", o koncertowych wspomnieniach i kilku innych ważnych sprawach. Zapraszam :)
Między Uchem A Mózgiem: Hej Lili, jak się masz? Chciałam Ci jeszcze raz
podziękować za fantastyczny koncert, który zagrałaś w kwietniu w
Gdańsku, w Drizzly Grizzly. Zaczynałaś wtedy trasę z Forndom i The
Devil's Trade, to był pierwszy występ po pandemicznej przerwie, ale też
dla mnie ważny dzień, bo usłyszałam Cię po raz pierwszy na żywo. Bardzo
mnie ten występ poruszył. Wspominałaś ze sceny, jak cudownym uczuciem
jest powrót do koncertowania. Jak wspominasz ten wieczór? Czy też był
dla Ciebie wyjątkowy?
Lili Refrain: Cześć Aleksandra, dzięki wielkie, że chcesz ze mną pogadać! Pierwszy dzień tej fantastycznej trasy zostanie w moim sercu na zawsze. Po tych dwóch latach zamknięcia i pandemicznej izolacji powrót do grania jest jak doświadczenie ogromnej łaski. Miałam wielki zaszczyt i szczęście wyruszyć w trasę z dwoma fantastycznymi artystami, którzy nie tylko są świetnymi muzykami, ale przede wszystkim wspaniałymi ludźmi. Nie spodziewałam się, że zostanę przyjęta tak ciepło już pierwszego dnia tej podróży. Występ w Gdańsku był bardzo emocjonalny, zarówno muzycy jak i publiczność potrzebowali tego bezpośredniego kontaktu i spotkania, które było wspaniałym pokarmem dla naszych dusz.
MUAM: Czym są dla Ciebie osobiście koncerty? Dla mnie jest to zawsze święto sztuki i szansa, by podziękować artystom za emocje, których dostarczają.
Lili: Koncert to moim zdaniem jedna z najpotężniejszych form rytuału, który możemy wspólnie celebrować. Muzyka przemawia do wnętrza, do czegoś ukrytego bardzo głęboko, jest ponad wszelkimi słowami, czasem i przestrzenią. Ma moc uwalniania emocji i pozwala nam odczuwać nie tylko to, co płynie do nas ze sceny, ale przede wszystkim doświadczyć tego, co dzieje się w naszych wnętrzach. Często otrzymuję wspaniały odzew nie tylko ze względu na muzykę, którą tworzę, lecz w kontekście tego momentu, wyjątkowej chwili, która następuje na koncercie z inicjatywy twórcy i fanów.Dla mnie to jeden z najpiękniejszych dialogów, jaki można sobie wymarzyć i bardzo silna wymiana energii.
MUAM: Podczas trasy klubowej i teraz na festiwalach wykonujesz materiał z nowej płyty "Mana", która ukazała się pod koniec kwietnia. Słuchałam także Twoich poprzednich dokonań i ta nowa płyta zdaje się być zupełnie nową historią, podążającą w nieco innym kierunku - skupiłaś się bardziej na mrocznej, folkowej muzyce, są tu też odniesienia bardzo nordyckie. Na "Kawax" było więcej gitar, wpływy post rocka, rocka progresywnego, co też ma swój klimat. Czym inspirowałaś się nagrywając album "MANA"?
Lili: Rozpoczęłam swoją osobistą muzyczną przygodę w 2007 roku i głównym instrumentem, którym się posługiwałam, zawsze była gitara. Wyprodukowałam trzy płyty, na których starałam się przetłumaczyć moje emocje na język muzyki poprzez powtórzenia i nakładanie na siebie wielu warstw gitar i progresywne dodawanie wokali. Po piętnastu latach zaczęłam dostrzegać granice, które wytycza mi nawet takie ekstremalne podejście do gry na tym instrumencie i ekstremalna zażyłość, która mnie z nim łączy. Zapragnęłam odkryć nowe częstotliwości i postanowiłam wyjść ze swojej strefy komfortu, sięgając po zupełnie inne instrumenty, jak perkusja i syntezatory. To pozwoliło mi odkryć nowe techniki wokalne i bardziej fizyczne, plemienne podejście do muzyki.
Pracując nad kształtem "MANA" sięgałam głównie do moich osobistych refleksji skupionych na okresie historycznym, który obecnie przeżywamy, na kształcie społeczeństwa, które sami zbudowaliśmy, na opresyjnej polityce, która zyskuje coraz większe poparcie, na bezużytecznych podziałach i izolacji między jednostkami i sposobach wydostania się z nich. Inspirację czerpałam także z nauk Kung Fu, z podróży i spotkań z innymi ludźmi.
MUAM: Cofnijmy się na chwilę w czasie. Dwa lata temu podzieliłaś się krótszą porcją materiału, EPką "Ulu", która stylistycznie była takim wstępem do nowego kierunku i Twoim studyjnym powrotem po 7 latach. Co sprawiło, że tak długo czekałaś z wydaniem tego materiału? O czym jest ta płyta?
Lili: Po 7 latach od wydania "Kawax" prowadziłam nomadyczny tryb życia i byłam bardzo często w trasie. Do domu wracałam dosłownie na kilka dni, co nie pozwalało mi się zatrzymać i spokojnie zająć pisaniem płyty. "Ulu" narodziła się w trasie, pomiędzy próbami dźwięku, w chwilach, gdy czułam, że pora otworzyć się na grę na innych instrumentach. Chciałam zachować tę żywą energię podczas nagrywania w studiu. To kompozycja złożona z 3 piosenek połączonych w jeden utwór. Zainspirowany został mezopotamskim MUL.APIN, ówczesnym kompendium wiedzy astronomicznej, powstały najprawdopodobniej w 1 połowie I tys. p.n.e. Lubię używać metafory drzewa jednoczącego to, co znajduje się pomiędzy tym, co "ponad" i "poniżej".
MUAM: Rozpoczęłaś solową karierę w 2007 roku. Czy wcześniej grałaś w zespole? Co sprawiło, że postawiłaś na karierę solową?
Lili: Zaczęłam grać na gitarze elektrycznej w wieku nastoletnim i miałam kilka zespołów od czasu, gdy miałam 14 lat. Od początku miałam zwyczaj rejestrowania na taśmie arpeggiów i nagrywanie na nich solówek. Pierwsze nagrałam prostym odtwarzaczem stereo, później zaczęłam używać tascam zawsze z taśmą, ale 6 różnymi ścieżkami i gdy odkryłam możliwość zapętlania, wszystko stało się możliwe! Impulsem do tworzenia zawsze była potrzeba ekspresji różnych traum i porozumienia się z wnętrzem, przetłumaczenia emocji i tego, co niezauważalne na dźwięk. Dla mnie gra na instrumencie wiązała się zawsze z poczuciem wolności. Przyznam, że gitara wiele razy ocaliła mi życie.
MUAM: Wracając do płyty "MANA", napisałaś w albumowej książeczce, że powierzasz ją sztuce Kung Fu, ale ma ona także znacznie bardziej uniwersalny wydźwięk. Dedykujesz ją wszystkim osobom, które przekraczają bariery, pokonują granice i walczą o wolność, niezależność, o spełnianie marzeń. Mogłabyś opowiedzieć więcej o lirycznym podłożu albumu? W jakim języku śpiewasz?
Lili: Gdy śpiewam, zwykle nie używam semantycznego języka, lecz wolę wykorzystywać głos jako narzędzie sugerujące pewne odczucia, a nie konkretne znaczenie. Czasami zostawiam małe punkty odniesienia, ponieważ nawet jeśli nie używam konkretnych słów, zawsze za tym, co gram, kryje się znaczenie. W przypadku MANA chciałam wprost posłużyć się tego rodzaju „przewodnikiem”. Pierwsze trzy kompozycje odnoszą się do umiejętności rozpoznawania własnej wewnętrznej energii i uczenia się uzewnętrzniania jej ze świadomością i odpowiedzialnością za oddziaływanie, jakie jej siła może generować na otoczenie. Użyłam na tej płycie japońskich tytułów wywodzących się ze sztuk walki. Oprócz Taiko, instrumentu, na którym gram w tych utworach, którego wciąż się uczę, uczęszczając do szkoły Rity Superbi. To świetna nauczycielka, zagrała ze mną w kompozycji "Ekiyou". "Icor" to natomiast metafora muzyczna krwi bogów, która codziennie jest przelewana, zanieczyszczając i raniąc naszą planetę. W pozostałych utworach czerpię inspirację z zainteresowań antropologią afrykańską i polinezyjską, w których kontakt z tym, co niewidzialne oraz sferą sacrum jest integralną częścią życia codziennego.
MUAM: Cały album jest niesamowity. Zupełnie szczerze - to jeden z moich ulubionych albumów ostatnich miesięcy. Jestem pod wielkim wrażeniem, że grasz na tak wielu różnych instrumentach. Fenomenalne jest to, że nie korzystasz z komputerowych sampli i ponownego nagrywania, co jest unikalne w dzisiejszym świecie przepełnionym technologią. Podziwiam to. Opowiedz proszę więcej o procesie nagrywania tej płyty.
Lili: Dziękuję ci bardzo, bardzo się cieszę, że album ci się podoba! Jeśli chodzi o proces nagrywania, to chyba nigdy nie będę w stanie się odwdzięczyć Stefano Marabito, wspaniałemu inżynierowi dźwięku, który pracował ze mną w 16th Cellar Studio w Rzymie. Praca w studiu była bardzo ciężka i zajęła mnóstwo czasu, nagrywałam po raz pierwszy w życiu na instrumentach, na których wcześniej nie grałam, czyli np. Taiko, które jest japońskim instrumentem perkusyjnym, łączącym muzykę ze sztukami walki. Praca nad warstwami perkusyjnymi była wyzwaniem, ale Stefano zawsze wiedział, jak odnaleźć właściwą równowagę między dźwiękiem a częstotliwościami. Jestem bardzo usatysfakcjonowana końcowym rezultatem naszej pracy.
MUAM: Na koncertach także grasz bardzo szczerze, nie korzystając z komputera, wszystkim zajmujesz się samodzielnie - bardzo to szanuję i podziwiam. Jak to robisz? :)
Lili: By wszystko działo się w czasie rzeczywistym wykorzystuję trzy różne stacje zapętlające, jedną dla mojego tomu, na którym gram stopą, jedną do wokalu i syntezatorów i kolejną dla partii gitar. Występ na żywo nie zawsze jest łatwy, sporo rzeczy może pójść nie tak, jak by się chciało. Możesz nie wyrobić się w czasie, możesz zarejestrować w pętli błędy, które później będą się powtarzać w trakcie utworu, ale naprawdę lubię to ryzyko. To bardzo ludzkie! Z drugiej strony taka sytuacja całkowicie zbliża artystę i publiczność (o takie porozumienie zawsze się staram na koncertach, o przełamywanie fizycznych barier), to sprawia, że jesteśmy równi. Nikt nie wie, w którą stronę rozwinie się dany utwór, każdy występ na żywo różni się od poprzedniego. Eksperymentuję też z warstwą wokalną, pozostawiając przestrzeń do improwizacji, a także do wspólnego śpiewania z publicznością w pierwszych rzędach.
MUAM: Śpiewasz fantastycznie, łączysz wiele różnych technik. Gdzie nauczyłaś się śpiewać i co sprawiło, że zapragnęłaś robić to profesjonalnie?
Lili: Dziękuję ci bardzo, jesteś aż nadto miła! Tak naprawdę nigdy nie uczyłam się śpiewu, nie studiowałam muzyki. Jestem całkowitym samoukiem, ale zawsze starałam się naśladować to, co cenię, by znaleźć własne środki wyrazu. Na początku czułam się bardzo nieśmiała używając własnego głosu, dlatego że to bardzo osobisty instrument, a z drugiej strony mający ogromną moc. Początkowo czułam się bezpiecznie i komfortowo skryta za gitarą, ale z czasem stawiałam wokalne kroki coraz pewniej. Zaczęłam odkrywać swoje wnętrze i wykorzystywać coraz pewniej swoje możliwości wokalne, doskonaląc swój warsztat każdego dnia.
MUAM: A który instrument był tym pierwszym, na którym nauczyłaś się grać? Gitara?
Lili: Tak, gitara zdecydowanie była tym instrumentem, o którym zawsze marzyłam, by nauczyć się na nim grać. Od dziecka, gdy słuchałam muzyki, wyobrażałam sobie, że mam w ręku gitarę. Później te marzenia stały się rzeczywistością - do dziś wyrażam siebie poprzez grę na tym instrumencie.
MUAM: Muzyka to Twoja prawdziwa pasja i sposób na to, by pozostać sobą w tym dziwnym, chorym świecie. Wyczuwam, że tak właśnie jest. A czy jest jeszcze coś, co dodaje Ci sił i energii do życia? Może natura?
Lili: Wierzę, że tą siłą jest dzielenie się. To moje źródło życia. Wszystko to, co mogę wykrzesać z siebie i podzielić się tym, a jednocześnie to, że mogę czerpać naukę z natury, ze spotkań i jednoczenia energii.
MUAM: Mieszkasz w Rzymie, ogromnym, wielokulturowym mieście. Jak to wpływa na sztukę, którą tworzysz?
Lili: Rzym to miejsce, w którym się urodziłam i wychowałam. To z pewnością uwrażliwiło mnie na konkretny rodzaj piękna, bo to miasto jest w nie bardzo bogate. Rzym jest jednocześnie miastem, od którego ze względu na ten urbanistyczny charakter, bardzo się dystansuję. Od kilku lat mieszkam w innym miejscu, zawsze poszukując wokół siebie zieleni, przede wszystkim drzew!
MUAM: Dziękuję Ci bardzo za poświęcony czas.
Lili: Dzięki za ten piękny wywiad :)
What does 'a concert' mean to you personally? Is it just a chance to listen to music live, have some fun? Or maybe a chance to go out with friends? Is it rather a unique occasion to meet the artist you love and thank him/her personally for the emotions his/her art brings? The artist's and fans' perspective mostly differs in this case.
For an italian, amazing singer and composer, Lili Refrain, who's visited our country on tour with Forndom and The Devil's Trade in April this year and will come back pretty soon, in August, to play a set during United Arts Festival in Gdansk, a concert is first and foremost a beautiful ritual, celebrated with fans together, an experience and huge inspiration. It's an exchange of the energy and unique moment, which stays in heart forever.
This outstanding artist creates true, heart-warming art, which moves the listener so much. She told me about her art in between tour travels from festival to festival. We've talked about her new album "MANA", some concert memories and a few more important cases. Enjoy!
Między Uchem A Mózgiem: Hi Lili, how are you today? I’d like to thank you for the amazing concert in Gdańsk, Drizzly Grizzly. It was the start of the tour with Forndom and The Devil’s Trade, the 1st gig after the pandemic and the first time I’ve seen you live. I have to admit that your music moved me so much. You told that it’s a great thing to be back on stage so I’d like to ask you how did you recall this evening? Was it somehow special for you too?
Lili Refrain: Hi Alexandra, thanks a lot for this interview! The first day of this wonderful tour will forever remain etched in my heart. After these two years of closure and pandemic lockout, coming back to play is like being in a state of grace. I had the great honour and fortune to be able to go on tour with two amazing people, as well as fantastic musicians, and I didn't expect to receive so much warmth from day one. The live performance in Gdansk was very emotional, I think both we musicians and the audience were in great need to come together again in this extraordinary sound dialogue that can nourish our souls so much.
MUAM: What does the live concert mean to you personally? For me it’s always a celebration of art and an opportunity to say thank you to the artist personally.
Lili: Live concerts in my opinion are one of the most powerful forms of ritual we have the opportunity to celebrate together. Music speaks to something very deep that goes beyond any words, time or space. It has the power to stir our emotions and allow us to listen not only to what is happening on stage, but also to what is happening inside of us. I often get wonderful feedback not only from my music but from what it generated inwardly at the moment we connected to it. For me it is one of the most beautiful dialogues and a very powerful exchange of energies.
MUAM: On this tour you’re playing the new material from the new record „Mana”. I’ve listened to your previous records too and feel that this new one is kind of different, it’s somehow a new direction, new story - you focused more on the dark folk music, there are some nordic vibes too. On „Kawax” there were more guitars, some post-rock and progressive rock inspirations, which was great too. Where did the musical inspirations for the new music come from?
Lili: I started my own music project in 2007 and my main instrument has always been guitars. I produced three records in which I tried to translate all my emotion through the repetition of layers upon layers of guitars and progressively adding vocals as well. After 15 years I also began to perceive the limit given by the extreme expressive familiarity I have always had with this instrument. I wanted to explore other frequencies, and in doing so I decided to step out of my comfort zone using completely different instruments like percussion and synths. This allowed me to explore new vocal techniques and also a much more physical and tribal approach to my music. The inspiration that led me to what has become MANA comes from my personal reflection on the historical period we are experiencing, on the type of society we have built around us, on the oppressive policies that are gaining more and more support, on useless distances and separations between individuals and how to try to get out of them. I drew inspiration from the teachings of Kung Fu, from travels and from encounters with others.
Lili: For 7 years after Kawax's release I was very nomadic and very often on tour, I could hardly ever go home except for a few days and this didn't allow me to stop and elaborate in order to write a record. ULU was born during my tour life, between one soundcheck and another and with it I began to feel the need to open up to other instruments. I wanted to keep its nature live by recording a live in studio, it is composed by 3 songs merged into a single track. I'm been very inspired by MUL.APIN, one of the first astronomical compendium that has come down to us and I liked to use the metaphor of the tree as a union between the "above" and the "below".
MUAM: You’ve started the solo project on 2007. Did you play in a band before? What was the main impulse to start it all?
Lili: I started playing electric guitar when I was a teenager and have had several bands since I was 14. I have always had the habit of recording my arpeggios on tape and then playing solos on them, I did it first with a simple stereo, then I started using a tascam always with tape but with 6 different tracks and when I discovered the loop station, a world is open! The impulse has always been to try to sublimate some traumas and to be able to communicate with the invisible through the translation of emotions into sound…for me it was a real salvation to play an instrument, I can say my guitar has saved my life many times.
MUAM: Coming back to „Mana”, you’ve written in the booklet that this new record is dedicated to Kung Fu, but it has also a universal message, you dedicate it to everyone who break barriers, overcome boundaries and fight for freedom, independence, dreams. Could you tell more about the lyrical content? What language do you sing in?
Lili: When I sing I don't usually use a semantic language, I prefer to use the voice as a tool of evocativeness and not of a precise meaning. Sometimes I leave little points of reference for orientation because even if the words are not used, there is always a meaning behind what I play. In the case of MANA I wanted to explicitly use this sort of "guide" in its titles. The first three songs refer to the ability to recognize own inner energy and learn to externalize it with the awareness and responsibility of the impact that its strength and degree of balance can generate outside. I used Japanese titles that come from the martial arts world in addition to Taiko, the instrument I used in these songs and which I am studying at the school of Rita Superbi, a great teacher who also plays with me in Eikyou. Icor is the blood of the gods that is shed every day polluting and injuring this planet. The other songs take inspiration from my interest in African and Polynesian anthropology where contact with the invisible and sacred is an integral part of daily life.
MUAM: The whole album is incredible, truly one of my favourite ones from the last few months. I can’t stop listening to it. I’m so impressed that you played so many instruments on this record , don’t even know all of them, just a few. It’s also so phenomenal, that you don’t use any computer samples and re-recording and that’s truly unique in today’s world full of technology. I admire it. Could you tell more about the recording process of this album?
Lili: Thank you so much for your words on the record, I'm honored and glad you like it! Regarding the recordings process I will never be grateful enough to Stefano Morabito, the precious sound engineer who worked with me at the 16th Cellar Studio in Rome, Italy. The work in studio was very hard and took a long time, I recorded for the first time instruments that I never used before in my set such as Taiko, which is a Japanese percussion that combines music with martial arts forms. Working on many percussive layers put us to the test but Stefano has always managed to find the perfect balance between sound and frequencies, I am extremely satisfied with how the work came out.
MUAM: You play live in a truly honest way too, with no computer and you do it all on your own – I truly admire it. How do you do it? 😊
Lili: To do everything in real time I use three different loop stations, one for my floor tom, one for vocals and synthesizers and another for my guitars. Live performance is not always easy as it takes just a few elements to make a mistake, you can go out of time or make mistakes that end up being irretrievably recorded in loop, but I really like this possibility. It's more human! On the one hand, it totally breaks down the separation between musician and spectator, (which I always try to do in my lives show, even with the most physical interaction) because it places both on the same level. Neither of them knows how the song will develop, everything is always different at each live. Also for the vocal parts I really like to experiment and leave a windows of improvisation always open, where I can get in closer contact with the people in front of me and let the voice sing also about this closeness.
MUAM: You also sing so well, matching different vocal techniques. When did you learn to sing and what has inspired you to do it professionally?
Lili: Thank you very much, you're super kind! Actually I have never studied singing, just as I have never studied music in my life, I am totally self-taught but I have always liked trying to emulate what I like to find my own language. At the beginning I was very shy with my voice, because it is a very intimate instrument and at the same time one of the most powerful. It was not immediate to use it, I felt more comfortable behind a guitar…then I began to familiarize myself with my inner self and to use my voice with an ever-changing awareness, continuing to work on this aspect every day.
Lili: The guitar is definitely the instrument I've always dreamed of playing. Since I was a child when I listened to music I always had an imaginary guitar in my arms, then the dream became reality and it has been the instrument with which I have expressed myself the most up to now.
MUAM: Music is your true passion and way to be yourself in this strange world, I can feel it. And is there something more that brings you so much energy and power to live? Maybe nature?
Lili: I believe that sharing is my source of life. Everything I can pull out of myself and project out and at the same time learn from the nature, from encounters, from the union of energies.
MUAM: You live in Rome, it’s a huge, multicultural city. How does it affect your art?
Lili: Rome is the city where I was born and raised, certainly it implicitly educated me to a certain type of beauty as it is artistically rich in it. At the same time it is the city that most manages to keep me at a distance from itself due to its urban saturation. I have lived elsewhere for several years, always looking for many more trees around me!
MUAM: Thank you so much for your time!
Lili: Thanks to you for this beautiful interview!