Każdy dzień jest dobry na koncert - to już wiecie, bo niejednokrotnie o tym wspominałam. Wie o tym tak naprawdę każdy fan, który potrafi przejechać za ukochanym zespołem pół świata, by spotkać się z muzykami i usłyszeć ich na żywo. Nie mam pojęcia ilu fanów przyjechało z daleka, by doświadczyć na żywo w gdańskim Drizzly Grizzly twórczości amerykańskich sludge'owych weteranów z Eyehategod, ale jeśli faktycznie podróżowali kilka lub kilkanaście godzin, mogli odczuwać pewien niedosyt. W roli gości zagrał punk-post metalowy Orphanage Named Earth. Było głośno, intensywnie, ale w kilku aspektach niestety coś nie do końca zagrało.
Lato, lipiec, wakacje, słoneczna, ciepła pogoda - to nie do końca dobry czas na koncerty w małych klubach, choćby ze względu na temperatury panujące na zewnątrz. Wtedy królują festiwale i występy pod chmurką, czemu sprzyjają ciepłe noce i długie dni. Tym razem na szczęście pogoda okazała się łaskawa i bliżej jej było do ciepłej wiosny niż upalnego lata, dzięki czemu czas spędzony w gościnnych progach Drizzly Grizzly był bardzo przyjemny. O miłą atmosferę i dobre nagłośnienie i oświetlenie zadbała też jak zawsze obsługa i ekipa techniczna. Zabrakło jedynie nieco energii na scenie i wśród publiczności...
Na koncert przybyło niespełna sto osób, co jak na koncert niszowego, ale jednak cenionego w niezależnych kręgach zespołu jest wynikiem znacznie poniżej oczekiwań. Wpływ miało na to z pewnością wiele czynników - w tym sezon urlopowy i wycieńczenie po zakończonych w weekend szaleństwach na Open'er Festival i słynnych już burzowych perturbacjach. Ci, którzy przybyli na koncert także nie byli w najlepszej dyspozycji, atmosfera zmęczenia była wyraźnie wyczuwalna.
Niełatwe zadanie stanęło zatem przed otwierającymi wieczór muzykami Orphanage Named Earth. Panowie zabrali publiczność w nieoczywistą podróż do post-apokaliptycznej rzeczywistości, prezentując ciekawe połączenie post metalu i punku. Ich półgodzinny set był bardzo spójny i wciągał coraz bardziej z każdą upływającą minutą. Wypełniły go między innymi kompozycje z albumu "Saudade" wydanego w 2019 roku. Dużo bliskich sercu brzmień mogli znaleźć tu fani dźwięków spod znaku Cult Of Luna, The Ocean czy Neurosis. Był to bardzo dobry występ i choć publiczność nieśmiało, ale jednak domagała się większej ilości utworów, niestety skończył się zdecydowanie za szybko.
W przypadku koncertu Eyehategod coś od początku się nie układało. Pierwotnie zaplanowany na 20:30 występ na prośbę muzyków został najpierw przesunięty na 21:00, powodując ponad godzinną przerwę między koncertem gwiazdy i supportu, a następnie rozpoczął się jednak tuż po 20:30, przyczyniając się do niemałego zamieszania wśród ekipy technicznej i fanów, którzy postanowili zrobić sobie przerwę i udać się np. na krótki spacer po okolicy. Wiedziona przeczuciem wróciłam do klubu nie na 21, lecz dwadzieścia pięć minut przed, by ku ogromnemu zdziwieniu dowiedzieć się, że występ jednak już trwa. W ten sposób ominął mnie pierwszy wykonany przez zespół utwór. Jeśli był potężnym wejściem smoka, to wielka szkoda. Mam jednak pewne wątpliwości po wysłuchaniu kilku kolejnych kompozycji. Krótko pisząc zespół nie był tego dnia w najwyższej formie - były krzyki, charakterystyczna dla nich wściekłość, próby interakcji z publicznością, ale czegoś wyraźnie tu brakowało.
Eyehategod dokonali już w swoim muzycznym życiu naprawdę wiele - przekraczali granice na różnych poziomach, nie tylko tych gatunkowych, zwiedzili świat, śpiewając i grając dla wszystkich, którzy potrzebowali odreagowania, odskoczni, buntu i pogodzenia się z niełatwą rzeczywistością. Od zawsze punktowali wściekłość, zło, zniechęcenie i rozczarowanie światem i ludźmi. Nie ulega wątpliwości, że przez ponad 30 lat wypracowali swój własny styl. Grali na wielkich scenach festiwalowych, w tym na Roskilde i na Hellfeście, ale też w kameralnych miejscach, w których klimat był najlepszy, najbardziej bezpośredni.
W Drizzly Grizzly owszem było mocno, ciężko i bezkompromisowo, ale muzycy byli nieco zniechęceni, podobnie jak publiczność, która poza kilkoma osobami bawiła się dość niemrawo. Rzucane ze sceny przez wokalistę żartobliwe zaczepki nie zawsze trafiały do celu, bardziej wywołując zażenowanie niż rozbawienie. Nie do końca sprawdziło się też tym razem powolne rozkręcanie się i podpytywanie publiki od połowy koncertu, czy chce usłyszeć jeszcze jeden utwór. Oczywiście chciała, a nawet wywołała zespół na krótki bis, dobijając czas trwania koncertu do godziny, ale pozostał pewien niedosyt. O wyrafinowaniu muzycznym i technicznym skomplikowaniu trudno mówić, gdy mamy do czynienia z punkowym charakterem twórczości. Tu liczy się chwila, tu i teraz, bezpośrednia interakcja, relacja. Tego niestety zabrakło. Było za to mrocznie sludge-doom'owo i przytłaczająco, ale niestety w tej odsłonie dźwięki zamiast hipnotyzować klimatem niestety nużyły. Być może to też nie był mój dzień i dlatego nie trafiło do mnie to konkretne zespołowe przesłanie. Nie zmienia to jednak faktu, że Eyehategod to grupa, której należy się podziękowanie i szacunek za wieloletni wkład w rozwój muzyki niezależnej.
Zapraszam do obejrzenia galerii.
ORPHANAGE NAMED EARTH
EYEHATEGOD