Pierwsza sobota sierpnia fanom muzyki przysporzyła niemałego bólu głowy w wyborze wydarzenia, w którym warto wziąć udział. Podczas gdy wielu sympatyków dźwięków niezależnych wyjechała z Trójmiasta do Katowic na Off Festival, drugie tyle udało się na Pol'and'Rock, a jeszcze kolejna część wybrała się do Doliny Charlotty, by podziwiać Kraftwerk, miłośnicy siarczystych riffów i rozpędzonych do granic możliwości galopad spotkali się w gdyńskim klubie Ucho, by posłuchać jednego z najlepszych współczesnych zespołów death metalowych, czyli Blood Incantation. Amerykańska grupa zagrała w towarzystwie Frightful i Clairvoyance.
Będę ten koncert z pewnością pamiętać długo, jednak nie tylko z powodu muzyki, której miałam przyjemność posłuchać. Z powodu wypadku i komplikacji drogowych koncert rozpoczął się z ponad godzinnym opóźnieniem. Zirytowana i rozgorączkowana oczekiwaniem na otwarcie sali publiczność, słysząc dobiegające z klubu dźwięki zastanawiała się na głos, czy przypadkiem pierwszy z zespołów jest tak bardzo introwertyczny, że postanowił zagrać po prostu do pustej sali. Okazało się jednak inaczej. Wszystkie trzy zaplanowane występy odbyły się z udziałem publiki.
Wyładować narastającą z każdą minutą złość, oddając energię w muzykę udało się w pełni dopiero podczas koncertu Clairvoyance, którzy zagrali naprawdę dobry, solidny set, wypełniony ciekawymi, pełnymi mocy kompozycjami. Wzbudzili moją sympatię także tym, że po błyskawicznym przepięciu sprzętu przedkoncertowy soundcheck przeprowadzili bardzo sprawnie i konkretnie. Jest w tej muzyce głębia i pomysł i z przyjemnością zgłębię ją ponownie na żywo przy następnej okazji.
Nie do końca dobre wrażenie pozostawili niestety rozpoczynający wieczór Frightful, którzy nie opanowali problemów technicznych ze strunami i pogubili się w tym, czy warto na bieżąco próbować naprawiać gitarę, czy może jednak zaimprowizować nową formę utworów. W konsekwencji zamiast we czterech od połowy występu próbowali kontynuować we trzech, a w trakcie gry po scenie błąkał się gitarzysta. Mimo że Panowie dysponują naprawdę ciekawym materiałem, to sceniczne rozkojarzenie spowodowało, że nie byłam w stanie w pełni skupić się na muzyce. Szkoda.
A jak wypadli Blood Incantation? Tu już żadnej wtopy nie było. Była energia, moc, emocje, jednym słowem klasa. Po onirycznym, ambientowym wstępie, który zahipnotyzował, uderzyli z pełną siłą, wyrywając z butów i zachwycając technicznym kunsztem. Ich połamane melodie i rozpędzone do granic możliwości riffy nasycone kosmiczną przestrzennością poruszyły i przyspieszyły bicie serca. Perfekcyjne zgranie, uderzenia w punkt, potężny growl, miażdżąca i bardzo selektywnie brzmiąca perkusja, synchroniczne machanie włosami, gitarowe dialogi, szczypta orientalizmów - było w tej muzyce wszystko, czego można oczekiwać od ambitnego, a jednocześnie potężnego, miażdżącego grania.
Chłonęło się tę atmosferę jednym tchem. Muzycy nie musieli nic mówić, po prostu przywitali się i zagrali. To wystarczyło, by rozruszać publikę, by wydobyć z niej resztki energii, by sprawić, że interakcja między artystami i fanami była naturalna. Gdyby nie zmęczenie spowodowane opóźnieniem byłby to koncert fenomenalny, bo emocji było mnóstwo. Niemniej pozostanie w pamięci jako jeden z tych bardzo dobrych.
Trochę złapanych w locie emocji i wspomnień na zdjęciach poniżej: