Dawno nie byłam w Desdemonie...- pomyślałam w sobotnie popołudnie, planując wieczór. Ze względu na multum wydarzeń w ciągu ostatnich kilku tygodni,
pierwotnie nie planowałam wizyty w Gdyni, ale intuicja podpowiedziała
mi, że warto odwiedzić gościnne progi tego sympatycznego klubu. Nie pomyliłam się - emocji jak zawsze nie brakowało. Po dłuższej przerwie na scenę gdyńskiego klubu powrócił bardzo ciekawy cykl "Wolność Kosmos Improwizacja - Kolory Niemożliwe", w ramach którego muzycznej analizie poddana została kolejna barwa - tym razem pomarańczowa. Z tej okazji do współpracy zaproszono pięciu gitarzystów oraz artystkę komponującą wizualizacje.
Jak przystało na cykl improwizowany, publiczność stała się świadkiem procesu tworzenia w czasie rzeczywistym. Zaproszeni artyści przed występem znali jedynie temat przewodni i niespecjalnie mieli możliwość zaplanować sobie to, co zaprezentują. Na deskach Desdemony spotkali się wspaniali gitarzyści - Bartosz Boro Borowski, który luźne, niezdefiniowane, improwizowane formy ma w małym palcu, co udowodnił między innymi na niedawno wydanym świetnym solowym albumie pod szyldem B3-33, Piotr Sulik z Titanic Sea Moon, który wzbogacał swą grę ciekawymi efektami, znany m.in. z Lastryko i KSAS Artur Bieszke, Mateusz Kędziora z Alone At Home i rewelacyjnie grający smyczkiem Jan Galbas z Ampacity, Octopussy, a od niedawna występujący także w St. John.
Niełatwe zadanie stało też przed Joanną Kucharską. Artystka idealnie dobrała wizualizacje do muzyki, skupiając się zarówno na motywie koloru pomarańczowego i abstrakcyjnych strukturach z nim związanych, które pięknie się przenikały, jak i samym owocu, który był bohaterem znacznej części wizualizacji. Oglądało się to świetnie - obrazy pięknie podkreślały oniryczny i nieco kwaśny klimat. Ciekawie została też udekorowana sala, wpisując się w atmosferę nadchodzącej jesieni.
Panowie toczyli natomiast intrygujący dialog, niespiesznie się rozkręcając i
tworząc niejednoznaczne, nieco rozmyte dźwiękowe pejzaże. Rozmawiali tak
przez ponad godzinę, hipnotyzując publiczność i okalając salę brzmieniem relaksującym, a jednocześnie trochę psychodelicznym i mrocznym. Jedyne w swoim rodzaju doznanie podkreślał fakt, że rozmieszczeni byli w pięciu zakamarkach sali, mniej więcej na planie okręgu. Publiczność trwała między artystami, a pośrodku nad wizualną częścią przedstawienia panowała Joanna. Przechadzając się po sali można było doświadczać muzyki z różnej perspektywy, przyglądając się i przysłuchując z bliska grze poszczególnych artystów. Był to bardzo ciekawy eksperyment, który już się dokładnie w takiej formie nie powtórzy.