Doskonały śpiew, niezwykły klimat i perfekcyjne nagłośnienie - tak było w pierwszy październikowy niedzielny wieczór w Poznaniu. W urokliwej Sali Wielkiej Centrum Kultury Zamek wystąpiła jedna z najlepszych współczesnych wokalistek, a na scenie towarzyszyła jej bardzo zdolna siostra. Eivor i Elinborg Palsdottir zaczarowały publiczność i dostarczyły swoim śpiewem niezwykłych wrażeń.
Już na kilkadziesiąt minut przed otwarciem sali do wejścia ustawiła się długa kolejka oczekujących na ten bardzo intymny, emocjonalny spektakl - trzeci na obecnej trasie i trzeci w naszym kraju. Poznański koncert, podobnie jak ten odbywający się dwa dni wcześniej w Warszawie został wyprzedany do ostatniego miejsca i trudno się temu dziwić - w końcu niecodziennie można podziwiać na scenie jednego wieczoru dwie artystki z Wysp Owczych, które są w dodatku spokrewnione.
Wieczór rozpoczął króciutki, ale za to bardzo emocjonalny występ Elinborg, bardzo zdolnej, młodszej siostry Palsdottir. Artystka, która wydała niedawno nową EPkę, wyprodukowaną we współpracy z siostrą zachwyciła emocjonalnością i dojrzałością. Przy akompaniamencie gitary i delikatnych ambientowych dźwięków wzruszyła swoim głosem i wrażliwością. Złapała za serce skromnością, zachwyciła minimalizmem. Ten występ mógł trwać zdecydowanie dłużej - minął momentalnie i pozostawił ogromną chęć na więcej.
Eivor miałam zaszczyt podziwiać w koncertowej odsłonie po raz czwarty i trzeci po wydaniu albumu "Segl". Sądziłam, że będzie to jeszcze jeden występ wspaniałej artystki wypełniony utworami, które bardzo lubię i cenię, który przyniesie mi radość i ukojenie, ale nie zaskoczy tak bardzo jak te pierwsze doświadczenia. Tymczasem to, co stało się w zamkowej sali, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Bliskość fanów i artystów sprawiła, że wieczór był bardzo intymny i osobisty. Stojąc właściwie tuż przy samej scenie można było obserwować bardzo bezpośrednio zmieniające się emocje i reakcje wokalistki i towarzyszących jej muzyków. Było to niesamowite, absolutnie magiczne przeżycie.
To, że Eivor jest wokalistką wybitną wiedziałam nie od dziś, ale chyba po raz pierwszy miałam przyjemność doświadczyć jej talentu w tak zwielokrotnionym wymiarze. Artystka bawiła się głosem, aranżacjami i czerpała z występu autentyczną przyjemność, a na jej twarzy malowały się szczere emocje. Gdy empatycznie pytała publiczność o samopoczucie widząc szklące się od łez wzruszenia oczy i zapatrzonych w nią fanów, którzy słuchali jej z szacunkiem, brzmiało to bardzo szczerze. Gdy wspomniała, że jest zachwycona salą, w której występuje i reakcjami publiczności, trudno było jej nie wierzyć. Trudno było oderwać od niej wzrok, gdy z pasją grała na gitarze i bębnie obręczowym i gdy przeżywała każdy śpiewany wers. Ten występ był absolutnie magiczny - był to jeden z tych koncertów trasy, podczas którego układ zdarzeń sprawia, że zapamiętuje się go na zawsze.
Wyjątkowa była także setlista, która nieco różniła się od dotychczasowych. Nie zabrakło oczywiście najbardziej wyczekiwanych, śpiewanych po farersku "Trollabundin" i "I Tokuni" oraz chwytającego za serce "Gullspunin", ale wybrzmiały też mniej oczywiste kompozycje jak rozpoczynający koncert "Boxes", wykonywana po raz pierwszy na żywo podczas tej trasy "Skyscrapers", podczas której jeden z muzyków grał na wiolonczeli elektrycznej oraz intymna "Helig" znana z telewizyjnej produkcji "The Last Kingdom". Momentem absolutnie niezwykłym i wzruszającym było wspólne wykonanie przez siostry Palsdottir utworu "Rain", który razem często śpiewały podczas transmitowanych w czasie pandemii występów online. Wybrzmiało w sumie szesnaście kompozycji, a koncert tradycyjnie zakończył porywający "Falling Free".
Organizatorzy, Fource Poland, zdecydowanie stanęli na wysokości zadania. Miejsce, w którym odbyły się występy idealnie pasowało zarówno do charakteru muzyki prezentowanej przez obie artystki jak i obroniło się akustycznie z nawiązką. Selektywne nagłośnienie pozwoliło czerpać z dźwięków pełnię przyjemnością, a minimalna odległość publiczności od sceny sprawiła, że był to wieczór absolutnie niezapomniany. Zadbano też o komfort publiczności - ci, którzy mieli ochotę i potrzebę czerpania wrażeń słuchowych w pozycji siedzącej, mieli taką możliwość dzięki zgrabnej trybunie z dobrą widocznością, natomiast fani spragnieni bezpośredniego kontaktu stali pod sceną. Każda ze stron miała zapewnione dogodne warunki - zdecydowanie lepiej odbiera się występ, gdy każda z uczestniczących osób ma wokół siebie nawet minimalną przestrzeń i dopływ powietrza, a strefa przy barierkach nie przypomina skompresowanej do granic możliwości puszki sardynek. Nie zdarza się to często i jestem za to niezmiernie wdzięczna.
Emocje i uczucia to sprawa bardzo subiektywna i osobista, której tak naprawdę nie da się przekazać słowami. Czy jest szansa uchwycić je w wersji wizualnej? Mam nadzieję, że tak. Zapraszam do obejrzenia zdjęć.