Industrialna przestrzeń, kameralna atmosfera, doom i dźwięki pełne mroku i melodii - tak było w katowickim P23, gdzie w niedzielny wieczór dla pełnej sali sympatyków ciężkich brzmień zagrali ukochani przez polskich fanów Paradise Lost, którzy przyjechali na Śląsk w towarzystwie grupy Hangman's Chair. Oba zespoły zaprezentowały się świetnie, przysparzając fanom mroku swoją niewesołą muzyką dużo radości.
Ile razy widziałeś/aś Paradise Lost na żywo? Który to koncert zespołu w Polsce? Na te i podobne pytania trudno znaleźć jednoznaczną i szybką odpowiedź, bo brytyjski zespół łączy z miłośnikami metalu w naszym kraju wieloletnia więź. Zespół zachwyca kolejne pokolenia słuchaczy i mimo że nie gra wizualnie porywających spektakli regularnie wyprzedaje koncerty, trafiając w serca fanów mrocznej i melodyjnej muzyki z przesłaniem.
Dla Brytyjczyków był to czwarty koncert w naszym kraju w ciągu ostatnich kilku miesięcy. W lipcu przyjechali do nas na trzy występy specjalne w ramach jubileuszu kultowego albumu "Draconian Times" (relacja z Gdańska tu), a teraz powrócili w związku z trasą promującą najnowszy album studyjny "Obsidian", bardzo ciepło przyjęty zarówno przez fanów starszych nagrań zespołu jak i wielbicieli nowszej twórczości.
Jak zawsze był to występ na najwyższym wykonawczym poziomie. Mroczne, doom'owe melodie nasycone solówkami i riffami Grega Mackintosha, gitarowymi galopadami Aarona Aedy'ego, basową mocą Steve'a Edmondsona i charakterystycznym wokalem Nicka Holmesa niosły się po industrialnej przestrzeni katowickiego klubu wdzierając się w ceglane ściany, a przede wszystkim w serca fanów wpatrzonych w muzyków, chłonących każdy dźwięk. Tę energię się czuło tym bardziej, będąc w pobliżu sceny, tym razem niedużej, osadzonej dość nisko, tak bliskiej barierek, że można było niemal dotknąć grających muzyków. Była to prawdziwa gratka dla wszystkich, którzy cenią bezpośredni kontakt artystów i publiczności. W trakcie koncertu rozkręcił się nie tylko zawsze wczuwający się w grę Aaron Aedy, lecz także Nick Holmes, który nie tylko rzucał żarty sytuacyjne w angielskim stylu, ale też zachęcał publiczność do wspólnego śpiewania refrenów najbardziej znanych utworów. Niesiony koncertową energią uśmiechał się też Greg Mackintosh.
Po raz pierwszy pojechał w trasę z zespołem nowy perkusista. Może nie był tak ekspresyjny jak Waltteri Väyrynen, ale zagrał naprawdę bardzo dobrze. Występowi towarzyszyła świetna atmosfera. Nie było wizualnych ozdobników i bardzo kolorowych świateł, ale był klimat, który trafiał w sedno. Setlista bardzo nie zaskakiwała, ale zawierała wszystko, czego fani oczekiwali - kilka utworów z "Obsidian", potężny "Eternal", melancholijny "As I Die" i kilka innych ulubionych hitów, które zawsze dobrze się nuci i do których dobrze macha się głową. Ceglana, surowa sceneria klubu P23 świetnie wpisała się w doom'ową atmosferę występu. Nie zawiodło też nagłośnienie - koncert brzmiał selektywnie.
Nieco mniej różnorodnie wypadli za to Hangman's Chair, prawdopodobnie ze względu na to, że z powodu ilości sprzętu na niedużej scenie byli zmuszeni grać całkowicie z przodu, co mogło generować pewne niedogodności. Był to jednak bardzo dobry występ, który obronił się przede wszystkim kontaktem z publicznością i ekspresyjną grą. Muzycy nie szczędzili wymiany dobrej energii, skoków, interakcji i uśmiechów, dziękując za ciepłe przyjęcie. Zachwyty po koncercie grupy na tegorocznym Mystic Festivalu nie były przesadzone. Francuzi zagrali kilka kompozycji z najnowszego albumu "A Loner", zręcznie łącząc ciężar z melodyjnością. Było to dobre wprowadzenie do koncertu Paradise Lost. Z przyjemnością posłucham zespołu na żywo ponownie. Najbliższa okazja pod koniec marca, gdy wyruszą w trasę wraz z Amenrą i Igorrrem. Zespoły zagrają w Gdańsku i we Wrocławiu. Szczegóły TU. Tymczasem zapraszam was serdecznie do obejrzenia galerii.
HANGMAN'S CHAIR