Metallica po Mongolsku? Rytmy rodem z dokonań AC/DC, ale zagrane na nietypowych instrumentach? Śpiew gardłowy w pełnej krasie? To wszystko działo się w Stoczni Gdańskiej w piątek. W ramach europejskiej trasy koncertowej promującej wydany we wrześniu br. album "Rumble Of Thunder", do Trójmiasta zawitał mongolski zespół The Hu, przynosząc fanom dźwięków niebanalnych ogrom radości.
Ze względu na ogromną frekwencję w klubie i w pełni wyprzedany koncert, bramy zostały otwarte na dwie godziny przed planowanym rozpoczęciem występu mongolskich gwiazd. Wszystko po to, by usprawnić proces sprawdzania biletów i umożliwić wszystkim posiadaczom wejściówek pełny udział w koncercie. Mimo gigantycznego tłumu, dawno niespotykanego w B90, wszystko przebiegało bardzo sprawnie.
Przyzwyczajeni do występu zespołów supportujących stali bywalcy koncertów tym razem mieli niemałą zagwozdkę, co począć ze sobą przez niemal dwugodzinny czas oczekiwania. Nie do końca dobrym pomysłem okazał się niemal półtoragodzinny set DJa Squala, obejmujący remiksy folkowo-metalowych kompozycji. Publiczność niespecjalnie się przy nich bawiła - pierwsze rzędy słuchały jakby z obowiązku, a większość przybyłych spędzała czas na pogadankach ze znajomymi przy piwie. Choć z drugiej strony prawdopodobnie większość obecnych potrzebowała właśnie takiej rozrywki bardziej niż samego koncertu.
Gdy o 21 na scenę wkroczyli bohaterowie wieczoru, w sali rozgorzała wrzawa i rozpoczęły się owacje. The Hu wystąpili w ośmioosobowym składzie, zabierając publiczność w podróż do krainy Czyngis - chana, wypełnioną chwytliwymi melodiami i absolutnie wyjątkową ekspresją. Tradycyjne mongolskie instrumenty jak Morin Khuur, lutnia Tovshuur i flet cuur robiły wrażenie, podobnie jak ogromne bębny. Do tego panowie dodali rockowe instrumentarium w postaci klasycznej perkusji i gitar, tworząc potężnie, wciągające brzmienie, okraszone śpiewem alikwotowym i okrzykami, w tym charakterystycznym "hu".
Choć same kompozycje nie były przesadnie skomplikowane, słuchało się ich w koncertowej odsłonie świetnie. Wszystko to dzięki bogatemu warsztatowi artystów, wykształconych w konserwatorium. Publiczność w większości była zaangażowana, choć nie brakowało delikwentów, którzy nie wiedzieli co ze sobą zrobić, gdy skończyło im się kolejne piwo i krążyli po sali, naprzemiennie wchodząc i wychodząc z niej, przepychając się i czekając na hitowy "Yuve Yuve Yu", który przyniósł zespołowi ogromną popularność. Cóż, takie uroki koncertów grup, które z jakiegoś powodu zyskują masową popularność.
Sam zespół bawił się na scenie świetnie - może nie było to widoczne w postaci zwariowanych skoków, ale za to malowały się na twarzach muzyków szczere uśmiechy. Sympatyczne było to, że artyści dziękowali publiczności po polsku i choć wiele nie mówili, zbudowali bardzo szczerą i bezpośrednią relację z fanami. Pod kątem nagłośnienia był to również jeden z najlepszych koncertów w ostatnich tygodniach. Koncert trwał niespełna półtorej godziny i obejmował najważniejsze utwory z obu wydawnictw zespołu. Na bis The Hu zaprezentowali porywającą własną wersję "Sad But True" Metalliki, oczywiście zaśpiewaną po mongolsku.
To chyba tyle. Zapraszam do obejrzenia galerii.
DJ SQUAL
THE HU
Okazja na powtórkę z emocji już we wrześniu!
B90 i Knock Out Productions zapraszają na dwa koncerty The Hu - 10
września w gdyńskiej Polsat Plus Arenie oraz 12 września w gliwickiej
PreZero Arenie. Bilety są już dostępne na www.knockoutmusicstore.pl