Zapierające dech fiordy, kraina lodu, gór, wulkanów, niezagospodarowanej, dzikiej przestrzeni - Islandia to kraina pełna tajemnic i piękna, a przy okazji doskonałej muzyki. Jeszcze jednym dowodem na to jest dzieło duetu Isafjord, nowego projektu wokalisty Sólstafir, Aðalbjörna Addi'ego Tryggvasona i znanego z Pain Of Salvation Ragnara Zolberga. To szczera do bólu, urzekająca pięknem pokaźna porcja post-rockowych ballad.
Jeśli podobają ci się ostatnie dwa albumy Sólstafir, z pewnością pokochasz także i ten album - wiele jego fragmentów z powodzeniem mogłoby znaleźć się na "Berdreyminn" czy "Endless Twilight Of Codependent Love". To muzyka bardzo refleksyjna, melancholijna, bliższa post-rockowemu budowaniu napięcia i niemal popowej melodyjności niż metalowemu wykopowi, z którego Sólstafir słynął jeszcze dekadę temu. W sam raz na deszczową, mroczną jesień i wieczór w domowym zaciszu.
"Hartastjaki" dotyka czułych strun u wrażliwego odbiorcy. Ta muzyka wzrusza, sprawia, że bardzo łatwo można uronić łzę wspominając minione czasy czy powracając w myślach do wydarzeń, które miały wpływ na nasze życie. Addi Tryggvason to wokalista śpiewający na dwieście procent - jego ekspresja wokalna to maksimum emocji i szczerości. Artysta opowiada o tym co czuje w taki sposób, że nawet bariera językowa nie istnieje.
Niestety nie znam języka islandzkiego, jednak jest w tej muzyce coś nieprawdopodobnie uniwersalnego, co sprawia, że intuicyjnie wyczuwa się przesłanie. To płyta, która opowiada o zmaganiach, walce i życiowych wyborach w taki sposób, że to się po prostu czuje na poziomie emocjonalnym. Nazwa projektu to hołd dla miasta Ísafjörður, z którego wywodzą się ojcowie muzyków duetu. Album nagrywany był zimą, w maleńkim starym domku, na sfatygowanym fortepianie, przy doskwierającym mrozie. Stał się zapisem chwili, emocji towarzyszących artystom danego dnia, pomostem między przeszłością i tym, co nadejdzie. Powstał spontanicznie, z serca.
Tę muzykę po prostu czuje się głęboko w środku. Wszystko do siebie pasuje - utwory płynnie łączą się ze sobą. Nie ma tu brzmieniowych innowacji, jest po prostu szczerość i skomponowanie sprawdzonych patentów, które z powodzeniem budują brzmienie tak charakterystyczne jak islandzkie krajobrazy. Jest w nich mrok, kontrasty między delikatnością i ciężarem, piękne harmonie wokalne i dusza na dłoni. Można się w tej muzyce zasłuchać, dać się jej pochłonąć i odpłynąć myślami tam, gdzie wszystko jest w porządku.
Trudno wskazywać tu fragmenty wyróżniające się - każda z kompozycji ma coś w sobie. Tej płyty najlepiej słucha się w całości, po zmroku, w domowym zaciszu."Kuldaró" ma coś w sobie z rocka progresywnego - przywodzi na myśl fragmenty "The Optimist" Anathemy - płyty równie refleksyjnej, co bohaterka tego tekstu. W utworach pobrzmiewają też echa dokonań takich grup jak Fields Of The Nephilim, Duran Duran czy Godspeed You! Black Emperor, Neila Younga czy The Beatles. To bardzo uniwersalna muzyka.
Komu się ta muzyka spodoba? Mam nadzieję, że wszystkim, którzy dobrnęli do końca tego artykułu. To transmisja prosto z wnętrza wrażliwych artystów skierowana do równie delikatnych w środku odbiorców, którzy czują muzykę całym sobą i kochają ją ponad wszystko, którzy żyją dźwiękami i czerpią z nich siłę napędową do działania. Sięgnijcie po ten album, gdy będzie wam ciężko, nieswojo, jakoś tak nie do końca okej, a także wtedy, gdy najdzie was ochota na melancholijne melodie z pazurkiem.
83%
Posłuchaj płyty: Isafjord - Hartasjaki