Potęga gitarowych riffów, obezwładniająca moc blastów w połączeniu z bezbłędnym wokalem i sto procent emocji podanych w bardzo bezpośredniej formie - tak było we wtorkowy wieczór w poznańskiej Tamie, gdzie zaprezentowało się belgijskie trio Brutus. Będąc świadkiem zdarzeń, które działy się na scenie trudno było się nie wzruszyć.
O czym marzyliście w dzieciństwie, w wieku nastoletnim? O czym śnicie teraz? Stefanie, Stijn i Peter od dawna chcieli wspólnie rozwijać się muzycznie, tworzyć, grać koncerty, spędzać razem czas i zainwestowali całą swoją energię w to, by to wszystko zrealizować. Spełnieniem ich marzeń jest Brutus - zespół szczery do bólu, tworzony przez przyjaciół, którzy wspierają się wzajemnie i rozumieją niemal bez słów, skierowany dla wszystkich tych, dla których muzyka jest czymś znacznie więcej niż towarzyszem różnych codziennych zajęć. Jest w tych dźwiękach bezpośredniość, prawda, głębia i wszystko to można było poczuć podczas poznańskiego występu.
Choć nie był to wybitnie długi koncert, dostarczył potężnej dawki energii. Emocje były tak silne, że nie sposób było nie uronić łzy, uśmiechnąć się od ucha do ucha czy krzyknąć z zachwytu i to nie raz, szczególnie obserwując perkusistkę i wokalistkę grupy, Stefanie Mannaerts, która była tego wieczoru bezbłędna. Śpiewała i uderzała w bębny i talerze z taką pasją, że publiczność raz za razem zamierała z zachwytu w bezruchu, po czym odwdzięczała się ogłuszającym wrzaskiem. Dzielnie wtórowali jej grający na gitarze i basie przyjaciele, uśmiechając się równie szeroko co Stefanie i równie skromnie spuszczając wzrok po owacjach, by choć trochę skryć zmieszanie i wzruszenie. Ta cudowna szczerość zbudowała wyjątkowy klimat i porozumienie.
Muzycy nie mówili zbyt wiele - po prostu grali, dostarczając publiczności dokładnie tego, co było potrzebne - dźwięków dopracowanych technicznie i zagranych i zaśpiewanych w stu procentach szczerze i z serca. Podzielili występ na trzy części, które poprzedzały atmosferyczne wstępy. Wybrzmiał prawie cały nowy album, doskonały "Unison Life" oraz najbardziej ukochane fragmenty poprzednich wydawnictw, na czele z "War" i "Sugar Dragon". Już od rozpoczynającego koncert "Liar" emocje lały się strumieniami, z każdym kolejnym utworem uderzając coraz silniej. Było to piękne, oczyszczające doznanie, którego ukoronowaniem była możliwość spotkania się z zespołem po koncercie, podpisania płyt i zamienienia kilku słów.
Zanim Stefanie, Stijn i Peter pojawili się na scenie, swój kilkudziesięciominutowy set zaprezentował Quentin Sauve. Sympatyczny gitarzysta znany z hardcore punkowego Birds in Row przedstawił swoje solowe nagrania, które znacznie odbiegają od stylistyki macierzystego zespołu. Było bardzo kameralnie, chwilami wręcz intymnie. Delikatnie snującym się partiom wokalnym towarzyszyły subtelne melodie gitary i klawiszy. Muzyka relaksowała i przyjemnie koiła. Artysta zaprezentował kilka kompozycji z nadchodzącej płyty oraz swoje nieco starsze nagrania, kierując swoje przesłanie, podobnie jak Brutus do wrażliwych odbiorców.
Był to piękny wieczór i jeszcze jeden z tych najbardziej zapadających w pamięć koncertów, na myśl o których w oku kręci się łza wzruszenia. Oby takich dni było jak najwięcej w kolejnych tygodniach.
QUENTIN SAUVE
BRUTUS