Gitarowe zgrzyty, miarowe uderzenia perkusji i potężna dźwiękowa przestrzeń, w której można się zanurzyć - tak było w czwartek wieczorem w poznańskim Domu Tramwajarza, którzy odwiedzili Kanadyjczycy z Big Brave. Towarzyszyli im dwaj soliści - poszukujący sonicznych przestrzeni Aicher, czyli Liam Andrews znany z My Disco oraz B3-33, czyli Bartosz Boro Borowski w swoim międzygatunkowym, solowym projekcie. Jak można było przypuszczać było to najprawdziwsze misterium hałasu.
Trzy kilkudziesięciominutowe rozdziały - każdy inny, każdy ekscytujący i wciągający - dokładnie tak było. Wszystko odbyło się w przepięknej scenerii Sali Amarantowej Domu Tramwajarza, z niezwykłym sufitem i dekoracjami na ścianach, ciekawą oprawą sceny i dużymi oknami charakterystycznymi dla starych kamienic. Rozpoczął Boro, który postanowił zagrać wśród publiczności. Usiadł tyłem do widowni, spoglądając na scenę, na której rozstawiony był już potężny sprzęt Big Brave i improwizował. Na początek zaśpiewał i zagrał nowopowstały poprzedniej nocy utwór dedykowany gwiazdom wieczoru - jego ukochanemu zespołowi. Grał na gitarach, zapętlał, bawił się brzmieniem kilkadziesiąt minut. Mówił więcej niż zwykle, ciesząc się niezmiernie i dziękując za szansę. Występ upłynął błyskawicznie, zdecydowanie zbyt szybko.
Następnie już na scenie zameldował się Aicher, który generując sprzężenia tworzył nieoczywiste przestrzenie. Improwizował z elektroniką, końcówkami kabli, gitarą basową, a wszystko to przy świetle świecy pomysłowo zamontowanej w butelce po winie. Występ wciągał klimatem i nastrajał niepokojem - był to idealny wstęp do misterium, które zaserwowali Kanadyjczycy.
"Nature Morte", najnowsza płyta Big Brave trwa nieco mniej niż 45 minut i tyle mniej więcej trwał ten koncert - oczywiście za krótko. Było za to niesamowicie intensywnie. To był kosmiczny lot, dryfowanie w czasoprzestrzeni, nasycone emocjami wyciągniętymi jak na dłoni. Big Brave zjednoczyli siły z Aicherem i zagrali we czwórkę. Dodatek basowych zgrzytów zwiększył i tak już ogromną siłę rażenia kilkukrotnie. Robin śpiewała jak natchniona, akompaniując sobie na gitarze, Mathieu dwoił się i troił, wydobywając ze swojej gitary potężne sekwencje, a całość w ryzach miarowymi niespiesznymi uderzeniami kontrolowała Tasy. Ogromną, fantastyczną pracę wykonał też akustyk - potężna ściana dźwięku nabrała przestrzenności i powietrza. Wszystko to sprawiło, że ten występ był doznaniem duchowym, który niezwykle trudno ubrać w słowa, a wyjątkowości dopełniła skromność muzyków, którzy nieśmiało podziękowali za uwagę i skłonili się nisko, dziękując za przybycie i podkreślając, że bardzo lubią wracać do Polski, bo zawsze czują się tu dobrze. Zasłuchana i zachwycona publiczność nie mogła się nachwalić muzyków i wykupiła niemal wszystkie płyty po koncercie.
Pozostaje zaprosić grupę do nas na kolejne występy, by jeszcze więcej osób mogło doświadczyć tego sonicznego, oczyszczającego rytuału.
B3-33
b&w
Aicher
BIG BRAVE