Niby wszystko jest ok, a jednak wciąż myślisz, zastanawiasz się. Oczywiście niepotrzebnie. Jest spokojnie, a jednak wciąż się martwisz, choćby o to, co będzie. Tak działa umysł jednostki wrażliwej, która choćby chciała, nie potrafi całkowicie wyłączyć rozważań i buduje różne scenariusze. Wiele z opisanych powyżej emocji znajdziecie na nowej płycie tria Daughter. "Stereo Mind Game" to trzeci rozdział życiowej, uniwersalnej opowieści pełnej melancholii i niepokoju, nie pozbawionej jednak nadziei i przejmującego piękna.
Od chwil, gdy usłyszałam pierwsze nagrania Daughter minęła już niemal dekada - to szmat czasu, a jednak mimo rozwoju na kilku płaszczyznach i wyboru różnych dróg tak naprawdę w środku zmieniło się niewiele. Od początku spodobał mi się sposób ekspresji Eleny Tonry - wyważony, nieco wycofany, a jednak poruszający do głębi. Artystka potrafi w niezwykły sposób przekazywać emocje - wobec tej nienarzucającej się, pozornie lekkiej muzyki opatrzonej bardzo mądrymi, refleksyjnymi tekstami nie można pozostać obojętnym. Na nowej płycie razi równie mocno, jak na debiucie i urzeka szczerością, zyskując dodatkowo dojrzałość i jeszcze więcej tak przecież cennego życiowego doświadczenia.
Trio z nową muzyką powróciło po siedmiu latach przerwy. W międzyczasie Elena wydała solowy album pod szyldem "Ex:Re", a gdy nadszedł czas na nowy album zespołu, wszystko się posypało. Wybuchła pandemia. Dalej wszyscy wiemy, co było - izolacja, brak bezpośredniego kontaktu z bliskimi i przyjaciółmi, niepewność jutra, strach o przyszłość. Członkowie Daughter zostali podzieleni Oceanem Atlantyckim, ale zdołali nagrać tę płytę etapami, spotykając się w różnych miejscach - w Londynie, w Portland, w Vancouver w stanie Waszyngton i w San Diego. Emocje, niekiedy skrajne, nagromadziły się w muzyce.
"Stereo Mind Game" to poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o izolację zarówno tą od bliskich jak i bycie oddzielonym od samego siebie. To próba odnalezienia swojej tożsamości, tego, co nas definiuje. To osobista rozmowa z samym sobą, z własnym wnętrzem, próba przepracowania smutku, pogodzenia się z rzeczywistością i zrobienia kolejnego kroku naprzód, spojrzenia z uśmiechem na to, co będzie.
To najbardziej "optymistyczna" płyta z dorobku zespołu - w tekstach rozpacz , tęsknota i przejmujący smutek stopniowo ustępują miejsca nadziei. To rozliczenie z własnymi słabościami, z rozterkami, z którymi się zmagamy. Tonra śpiewa tu o ważnych decyzjach, jak rezygnacja z używek i otwarcie nowego rozdziału. To szczera płyta, a zarazem bardzo uniwersalna. Jest tu mnóstwo metafor, do których swoje zmagania życiowe może odnieść każdy z nas.
Muzycznie zmieniło się niewiele. Daughter wciąż nagrywa refleksyjne pop-rockowe ballady z dużą dawką melancholii i niepokoju. Trudno je jednoznacznie zdefiniować, ale mają swój charakterystyczny styl. Poza gitarami i subtelnymi partiami perkusji brzmienie buduje tu londyńska orkiestra smyczkowa pod wodzą Josephine Stephenson. Tonra śpiewa przejmująco, najbardziej wyraziście w "Neptune", gdzie towarzyszy jej chór, a ciepła dodaje kwartet dęty. W "Future Lover" i "Swim Back" wspiera ją zaś gitarzysta Igor Haefeli.
Czas pędzi przed siebie w przerażającym tempie. Tak szybko, że nie
zauważamy, że dni i tygodnie braku kontaktu z kimś lub czymś nagle
przeradzają się w lata. Już po pierwszym odsłuchu tego materiału
poczułam dotkliwie, jak bardzo brakowało mi tej muzyki w ostatnich
latach. Tak się złożyło, że podobnie jak zespół od nagrywania zrobiłam
sobie równie długą przerwę od odsłuchu ich płyt. Muzyka Daughter nie
straciła nic ze swojej świeżości i emocjonalności. To piękna płyta, w sam raz na wiosenną aurę - wciąż przejmującą
chłodem, a zarazem niosącą nadzieję na cieplejsze, słoneczne dni.
86%