Trójmiejska scena muzyczna kipi od różnorodności - to wiadomo nie od dziś i raz jeszcze mogli się o tym przekonać ci, którzy wybrali się w piątkowy wieczór do Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. Drugi dzień Sea You Music Showcase przyniósł jeszcze więcej emocji i ogrom odkryć. Co działo się na scenach teatru w piątek?
Scenę Magazyn z impetem otworzył występ Backhand Slap, którzy zaserwowali potężnego punkowego kopa z ciosem prosto w twarz. W dusznej i ciasnej sali ta muzyka odnalazła się idealnie, podobnie jak dźwięki, które zaserwowała Scruda - barbarzyńskie i ostre jak brzytwa, którą wymachiwał lider zespołu siejąc niepokój, nie pozbawione jednak melodyjności i pokaźnej dawki dobrego humoru. Uroku występowi dodały bardzo przemyślane i dopracowane stroje muzyków, kojarzące się ze złotą erą heavy metalu. Była to istna jazda bez trzymanki z przymrużeniem oka. Urokliwie, przyjemnie i delikatnie zrobiło się za sprawą występu śpiewającego perkusisty Igora Faleckiego, któremu towarzyszyli na scenie przyjaciele. Niepokój i charakterystyczny trójmiejski powiew morskiego chłodu przyniósł zaś koncert projektu Lastryko, który wyciszył, rozkołysał i skłonił do refleksji. Świetną robotę jak zawsze wykonał też Krzysztof Paciorek z zespołu JAD, który wcielił się, podobnie jak w roku ubiegłym w rolę konferansjera.
A co działo się na dużej scenie drugiego dnia? Tu było jeszcze bardziej różnorodnie. Absolutnie rozmontował mnie emocjonalnie występ projektu Hér, który połączył mrok nordyckiego folku z jazzowymi improwizacjami i pełnym mroku i głębi wokalem, wprowadzając w trans totalny. Muzyka dryfowała w czasoprzestrzeni gdzieś pomiędzy inspiracjami hipnotycznymi rytmami spod znaku Heilung i improwizowaną wypowiedzią. To był rytuał, któremu odbiorca poddawał się bezwiednie, stopniowo dając się porwać klimatycznym przestrzeniom. Muzycy stali w kręgu i toczyli instrumentalny dialog, wymieniając się energią. Podobno debiutancki album jest już prawie gotowy - czekam z niecierpliwością.
Później zrobiło się zdecydowanie jaśniej i cieplej. Do bezkompromisowej zabawy w rytm słonecznego reggae zaprosił L.U.C wraz z Rebel Babel Ensemble, kołysać się można było także do urokliwych melodii duetu Martin Lange. Mrok powrócił za sprawą Belmondawg, który w charakterystycznym stylu opowiadał historię do wtóru sampli. Pełen profesjonalizm i dopracowane show zaprezentowali zaś Me And That Man. Na ten zespół zawsze można liczyć - była nie tylko muzyka na najwyższym poziomie, ale też fajna energia i melodie, które momentalnie zostają w głowie. Nergal jak zawsze zadbał o interakcję z publicznością, zarówno muzycy na scenie jak i fani bawili się w najlepsze, śpiewając wspólnie i wymieniając energią. Ogromne wrażenie zrobił John Porter, który zaimponował kondycją i zaangażowaniem (nie przypominam sobie, może poza Iggym Popem równie energicznie tańczącego i skaczącego siedemdziesięciolatka). Po tak intensywnej wymianie energii nie pozostało nic innego, jak trochę odpocząć przed emocjami festiwalowymi zaplanowanymi na następny dzień. Z góry przepraszam zespoły Klawo i Yana za brak obecności na koncertach, mam nadzieję, że uda się to nadrobić w przyszłości.
Tymczasem zostawiam was z fotorelacją z dnia drugiego.
BACKHAND SLAP
HER
LUC & REBELBABEL ENSEMBLE
IF - Igor Falecki
MARTIN LANGE
SCRUDA
LASTRYKO
BELMONDAWG/EXPO 2000
ME AND THAT MAN
Zdjęcia podpisane imieniem i nazwiskiem oraz nazwą strony, zamieszczone
na tej stronie należą do autora i nie mogą być kopiowane w celach
prywatnych ani komercyjnych. Nie wyrażam zgody na pobieranie
pojedynczych zdjęć i publikację na portalach społecznościowych bez
wcześniejszego ustalenia. Rozpowszechnianie zdjęć jest możliwe wyłącznie
poprzez linki do tej strony.