Monumentalna, rozbłyskująca ognistymi płomieniami brama przyzdobiona tajemniczymi postaciami przy ulicy Narzędziowców, dobiegające z okolic stoczniowych dźwigów dźwięki gitarowych przesterów, gardłowych wokali i tłum uśmiechniętych od ucha do ucha osób, w przeważającej liczbie ubranych w czarne koszulki z nadrukami ulubionych zespołów to nieuchronny znak, że w Gdańsku odbywa się Mystic Festival, największe w Polsce święto muzyki mrocznej, potężnej, niepokojącej i nieoczywistej. Po sukcesie ubiegłorocznej edycji, która zamieniła Stocznię Gdańską w mekkę metalu i ściągnęła na siebie uwagę mediów muzycznych z całego świata, przed organizatorami stało jeszcze większe wyzwanie dalszego rozwoju, sprostania oczekiwaniom i podniesienia i tak już bardzo wysoko zawieszonej poprzeczki.
Cztery dni, pięć scen i dziewięćdziesiąt koncertów to przedsięwzięcie wymagające ogromnej wiedzy, elastyczności, gotowości do pracy od świtu do zmierzchu praktycznie bez przerwy i zmierzenia się z przeciwnościami losu pojawiającymi się nagle. Każda z tych umiejętności była podczas tegorocznej edycji niezbędna, bo kłopotów tym razem nie brakowało. Choć w przeciwieństwie do roku ubiegłego dopisała pogoda - nie spadła praktycznie ani jedna kropla deszczu i chwilami nawet było za ciepło, a o przeszywającym wieczornym zimnie i jednocyfrowych temperaturach można było zapomnieć, pojawiły się kłopoty z utrzymaniem festiwalowego składu.
Podobnie jak w roku ubiegłym trzydniowe pełne święto metalu poprzedził dzień rozgrzewkowy, który tym razem przypadł tydzień później, w środę 7 czerwca. Rozgrzewka
odbyła się nie na dwóch, zaś na trzech festiwalowych scenach, w kompleksie zlokalizowanym
przy Ulicy Elektryków - w klubach B90 (Shrine Stage), Drizzly Grizzly
(Sabbath Stage) oraz w plenerze (Desert Stage), dostarczając potężnej, a zarazem bardzo różnorodnej muzyki i ze względu na układ czasówki pozwalając na dość swobodne odkrywanie dźwięków, bez konieczności drastycznych rezygnacji z jednego koncertu na rzecz innego, odbywającego się w tym samym czasie na scenie położonej na drugim końcu festiwalowego terenu.
Z racji tygodniowych obowiązków dotarłam na teren festiwalu tuż przed godziną osiemnastą, w wyniku czego ominął mnie podobno brawurowy występ R.I.P, a także koncerty Drown My Day i Khrognar, których miałam przyjemność posłuchać już w kwietniu w Drizzly Grizzly w ramach finału Road To Mystic. Dotarłam za to na koncert Entropii, który okazał się wybornym otwarciem. Transowe, hipnotyzujące, a zarazem potężne brzmienie zespołu bardzo dobrze wprowadziło w festiwalowy klimat. Szkoda jedynie, że zespół grał przy świetle dziennym na wybitnie ciasnej plenerowej Desert Stage. W ciemnym pomieszczeniu ta muzyka nabiera dodatkowego wymiaru.
Znacznie więcej atmosferyczności, ciemności i przede wszystkim przestrzeni niezbędne było podczas koncertu Ne Obliviscaris, których umieszczenie na deskach Desert Stage było jedną wielką pomyłką. Choć koncert brzmiał naprawdę dobrze i selektywnie, co jest oczywiście najważniejsze, brakło tu klimatu - sześciu muzyków nie dość, że ledwo zmieściło się na scenie i choć roznosiła ich energia, nie bardzo miało jak skakać, to publiczność ledwo zmieściła się pod sceną. Przy okazji też fotografowanie stanowiło tu nie lada wyzwanie - fosa była tak wąska, że przeciśniecie się między głośnikami a barierkami wymagało nie tylko nieustannej uwagi i gotowości na posiadanie posiniaczonych od barierkowych prętów nóg, lecz także zmusiło do systemu rotacyjnego i wpuszczania po kolei na chwilę po trzech fotografów, w wyniku czego możliwość wykonania dobrych zdjęć drastycznie spadała. Sprawy nie ułatwiali też muzycy non stop wskakujący na głośniki i wychodzący ku publiczności, co oczywiście budowało atmosferę i w innych okolicznościach byłoby jak najbardziej wskazane. Mimo tych niedogodności był to jednak najlepszy pod względem muzycznym koncert tego dnia. Szczególnie urzekły mnie dialogi cięższych i lżejszych wokali oraz brzmienie skrzypiec, które dodawało mrocznej, chwilami bardzo progresywnej i technicznej muzyce dodatkowego wymiaru. Nie brakowało też melodyjności i naturalnej lekkości. Pięknie wypadły kompozycje z nowej płyty "Exul". Z przyjemnością posłucham grupy ponownie, najchętniej w klubowych okolicznościach.
Świetnie z "pustynną" sceną poradzili sobie Francuzi ze Stengah. Ubiegłoroczni debiutanci urzekli energią, zaangażowaniem i połączeniem mroku i melodyjności.
Wspomniane problemy lineupowe dotknęły Mystic Coalition już pierwszego dnia, gdy do ogłoszonych wcześniej zmian spowodowanych wojną w Ukrainie i innymi niedogodnościami, w tym problemami rodzinnymi np. w obozie Exodus, dołączyły zmiany, które pojawiły się nagle, w dniu koncertów. W ostatniej chwili okazało się, że na festiwal nie dotrze wyczekiwany przez wielu Godflesh. Dzięki prężnym działaniom udało się zaprosić Destroyer 666, który przyniósł fanom mroczniejszej odmiany trash metalu solidną dawkę potrzebnego wykopu. Był to jeden z najgłośniejszych i najbardziej energetycznych koncertów tego dnia. Werwy i energii brakło nieco niestety podczas koncertu Phila Campbella i jego Bastard Sons, którzy odegrali utwory Motorhead poprawnie, ale bez błysku, który sprawiłby, że koncert zostałby w pamięci na długo. Zdecydowanie bardziej warto było zajrzeć na Sabbath Stage, gdzie pół godziny później rozpoczął swój koncert Akhlys - mroczny, zamaskowany i tajemniczy, a przy okazji z dopracowanym scenicznym wizerunkiem.
Nie do końca trafił do mnie tego dnia humor i przekaz Exorcizphobii. Muzycznie nie zapadł mi także w pamięci występ death metalowców z Necrotted. Jak przez mgłę pamiętam także mrocznych trash-death metalowców z Defleshed.
Międzykoncertowe przerwy stały się doskonałą okazją nie tylko do spotkań z często długo nie widzianymi znajomymi, ale też do zwiedzenia części terenu festiwalu - nie tylko rozeznanie się na stoiskach z pamiątkami, płytami czy w strefie gastronomicznej, gdzie tym razem płacić można było wyłącznie bezgotówkowo, ale przede wszystkim odwiedziny w zlokalizowanym pod przestrzenią W4 bunkrze, który podobnie jak w ubiegłym roku stał się areną przyjazną sztuce, goszcząc wystawę prac plastycznych. Tym razem bohaterem stał się Away, perkusista autorów hymnu tegorocznego Mystic Festivalu, grupy Voivod. Selekcja grafik artysty z lat 1979 - 2023 zrobiła na mnie duże wrażenie - do woli podziwiać można było wyjątkowy styl i precyzję prowadzenia kreski przez twórcę, który wykreował minimalistyczne, a zarazem nie pozbawione detali prace, obrazujące jego poszukiwania artystyczne na przestrzeni lat.
Na zasłużony odpoczynek udałam się tuż po potężnym i rozsadzajacym bębenki w uszach koncercie Witchmaster, w którym na perkusji znany z grupy Behemoth Inferno, żałując nieco odpuszczenia koncertów Horskh i Au Dessus, a jednocześnie przeczuwając, że warto zebrać siły na kolejne festiwalowe dni, bo będą potrzebne, jak nigdy wcześniej. Nie pomyliłam się. Co było dalej? O tym już niedługo w kolejnym odcinku...
ENTROPIA
WYSTAWA
DEFLESHED
NECROTTED
STENGAH
DESTROYER 666
EXORCIZPHOBIA
NE OBLIVISCARIS
PHIL CAMPBELL & THE BASTARD SONS
AKHLYS
WITCHMASTER
Zdjęcia podpisane imieniem i nazwiskiem oraz nazwą strony, zamieszczone na tej stronie należą do autora i nie mogą być kopiowane w celach prywatnych ani komercyjnych. Nie wyrażam zgody na pobieranie pojedynczych zdjęć i publikację na portalach społecznościowych bez wcześniejszego ustalenia. Rozpowszechnianie zdjęć jest możliwe wyłącznie poprzez linki do tej strony.
All the photos published on this website, signed with the name and the name of the website, belong to the author and may not be copied for private and commercial purposes. I do not agree to for the publication of the individual photos in social media without prior arrangement. Sharing of photos is only possible using links to this website.