Gdy przekroczy się pewien wiek, czas zaczyna płynąć zauważalnie szybciej, dni zaczynają zlewać się w ciąg podobnych do siebie jednostek czasu, wspomnienia zaczynają się zacierać. Niby to żaden problem, gdy nie dzieje się w naszym życiu nic wyjątkowego, ale z biegiem czasu orientujemy się, że nawet gdy nie osiąga się spektakularnych sukcesów, te najcenniejsze emocje warto byłoby w jakiejś formie zatrzymać...
U osób zainteresowanych muzyką takie wspomnienia związane są przeważnie albo z udziałem w koncertach albo odkrywaniem dla siebie albumów poszczególnych artystów. O mojej skromnej historii dotyczącej Muse wiedzą już pewnie ci,
którzy czytali poprzednią wycieczkę w przeszłość związaną z tym zespołem
(dla chętnych TU). Dwudziesta rocznica premiery ich trzeciej, przełomowej płyty to jeszcze jedna wyjątkowa okazja, by podzielić się na łamach tej strony trochę bardziej osobistą niż zwykle refleksją.
Muse w 2003 roku byli w szczególnym momencie swojej kariery. Trasa promująca ich drugi album została fenomenalnie przyjęta w Europie, jednak za oceanem materiał nie zdobył należytego uznania. Po tym, jak muzycy nie zgodzili się na złagodzenie brzmienia i wokalnych wyżyn, wytwórnia Maverick zerwała kontrakt i odrzuciła album. Po trudach, które towarzyszyły wydaniu "Origin of Symmetry" w Stanach Zjednoczonych nie pozostało już zespołowi nic innego, jak postawić na swoim i dalej konsekwentnie wypracowywać unikalny styl i rozwijać swoją kreatywność.
"Absolution" to dowód na to, że nieposłuchanie "dobrych rad" amerykańskiej wytwórni i pójście własną, odważną drogą było słuszną decyzją. To jeden z najwspanialszych albumów w dyskografii zespołu, zdecydowanie przełomowy. To właśnie ten zestaw utworów otworzył im drzwi do międzynarodowej kariery i zapewnił wstęp na wielkie festiwalowe sceny, w tym na Pyramid Stage na festiwalu Glastonbury, czy komuś się to podobało, czy nie.
W Anglii, Francji i Japonii wielbieni, w innych krajach aż tak lekko nie mieli. Inspiracje twórczością kompozytorów muzyki klasycznej, jak Berlioz, Rachmaninow, w połączeniu z potęgą gitarowych riffów i falsetowym wokalem (wcale nie inspirowanym Radiohead czy Jeffem Buckleyem) dla słuchaczy szukających nieskomplikowanych melodii, które łatwo wpadają w ucho były zbyt wymagające i spotkały się jak to w przypadku Muse bywało wielokrotnie, ze skrajnymi opiniami.
Nie inaczej było w polskich mediach, gdzie hejt, także ten skierowany personalnie, zupełnie niemerytoryczny, lał się strumieniami. Znany, komercyjny portal,
dla którego tekst napisała słynna dziennikarka kochająca muzykę i modę,
nie był gotowy na taką dawkę odniesień do muzyki klasycznej i brak
przebojowości (?), a tekst stworzyła osoba, która była z góry nastawiona
negatywnie do zespołu, recenzent prężnie działającego do dziś
rockmetal.pl był zachowawczy i stwierdził, że "Muse się nie rozwija",
zaś Porcys niezmiennie znęcał się nad barwą głosu Matta
i konstrukcją kompozycji. Odpuścili sobie dopiero po premierze piątego
albumu, o którym już nic nie napisali, ale wtedy Muse byli już naprawdę wielkimi gwiazdami... Na szczęście na łamach Screenagers ukazała się choć jedna pozytywna recenzja.
Czternaście utworów, w tym dwie miniatury - intra, kompozycje bliższe estetyce metalowej, wirtuozerskie partie fortepianu, ale też więcej przebojowości i potężnej energii. Ponadczasowe przeboje, jak wciągający rytmem "Time Is Running Out" i "Hysteria" z perfekcyjnym basowym riffem, pierwsze eksperymenty z elektroniką - jak brzmi "Absolution" po 20 latach? Moim skromnym zdaniem absolutnie fantastycznie - nie tylko broni się spójnością, ale porusza ważne zagadnienia, które są chcąc nie chcąc nadal aktualne.
Początkowe plany dotyczące tematyki, jaką miał obejmować album nieco różniły się od jego ostatecznej wersji. Album o trudnych czasach, które nadejdą w ciągu naszego życia, zawierający wskazówki, jak znaleźć w sercu radość, by nie poddać się rozpaczy, o schyłku związków, zaufania, życia, świata, początkowo miał być płytą...o miłości.
2003 rok upłynął jednak pod znakiem konfliktu zbrojnego w Iraku, wobec czego członkowie Muse nie mogli pozostać obojętni i wydarzenia te znalazły swoje odniesienie w postaci tekstów. Brak zaufania do rządu, protesty antywojenne, bezradność zwykłych, szarych ludzi wobec toczących się wydarzeń, strach przed końcem świata - te tematy stały się osią "Absolution". Bellamy dodał do tego nieco inspiracji teoriami spiskowymi i psychologią, tworząc wciągającą historię.
Muse zawsze lubili przekraczać granice. Ich pierwszy singiel z tego albumu, monumentalny "Stockholm Syndrome", z iście metalowym motywem przewodnim promowany był początkowo jedynie w Internecie, co w 2003 roku było prawdziwą innowacją. Można było go zakupić na stronie zespołu w postaci plików, co z czasem stało się normą. Utwór porusza bardzo ciekawe zagadnienie tzw. syndromu sztokholmskiego. Termin ten w 1973 roku opisał kryminolog Nils Berejot, analizując relacje, które stworzyły się podczas napadu na bank między zakładnikami i oprawcami. Pracownicy banku byli przetrzymywani przez 5 dni przez napastników i o dziwo związali się z nimi emocjonalnie. Stało się tak poprzez okazywanie skrajnych emocji - zagrożenia życia a zarazem życzliwości. Doszło do tego, że z czasem ofiary zbierały pieniądze na obrońców prześladowców, a co więcej, jedna z ofiar zaręczyła się z porywaczem, gdy przebywał w więzieniu. Niewyobrażalne? A jednak...
"Sing For Absolution" to wspaniały przykład na to, że Muse w bardziej romantycznej odsłonie mają do powiedzenia równie wiele, jak w przypadku gitarowego wykopu. O rozpadzie związku pięknie opowiada ballada "Falling Away With You", która jako jedyna z płyty nie doczekała się swojej koncertowej odsłony. Rozczula jeszcze piękniejszy, a zarazem niezwykle smutny "Blackout", mówiący o tym, że wszystko, co dobre i piękne, nie jest wieczne i wielokrotnie na to piękno nie zasługujemy. Na drugim biegunie jest fenomenalna miniatura elektroniczna, "Endlessly", z bardzo ludzkim, szczerym i bezpośrednim tekstem. Wątpliwości w kwestii życia po śmierci wyraża zaś dobitnie "Thoughts Of A Dying Atheist".
Nieco cieplejszy w wymowie jest "Butterflies & Hurricanes", prawdopodobnie najbardziej "klasyczny", a zarazem szalony utwór w historii Muse, zagrzewający do nie poddawania się i walki o swoje, mimo że jest się w mniejszości, niezależnie od tego, co się dzieje. Polityka daje o sobie znać w rozpoczynającym całość "Apocalypse Please", teorie spiskowe kłębią się w finałowym "Ruled By Secrecy" oraz "The Small Print".
Tym, co słuchaczom najbardziej zapadło w pamięć na lata są wspomniane już singlowe, "Time Is Running Out" oraz "Hysteria", które zdefiniowały oryginalny styl Muse, łączący natchniony wokal, potężny bas, gitarową wirtuozerię i popową przebojowość. Obie kompozycje mają ze sobą coś wspólnego - psychologiczną głębię oraz drugie znaczeniowe dno. Pierwsza z nich, opowiadająca o pędzie do władzy za wszelką cenę i kontroli świata z ukrycia, odnosi się do filmu Stanleya Kubricka "Doktor Strangelove". Jest jednocześnie opisem emocjonalnej zażyłości z podtekstem erotycznym, która przeradza się w obsesję. Czy właśnie tak władzę postrzegają dyktatorzy? A może nie do końca o nich chodzi? Tu interpretacja jest jak najbardziej dowolna. "Hysteria" to natomiast fantastyczny opis wewnętrznej walki pragnień, ciągot i potrzeb w ludzkim umyśle, dążenia do spełnienia tego, co nieosiągalne, niewykonalne i poza zasięgiem. Ale czy tylko? No właśnie...
Jest jeszcze jedna muzyczna ciekawostka. Na finalną wersję albumu nie zmieścił się fantastyczny "Fury", utrzymany w klimacie powyżej wspomnianych singli, z jeszcze jedną potężną partią basu i niejednoznacznym tekstem. To jeden z tych utworów, który spokojnie mógłby zapewnić Muse status rockowej potęgi. Znalazł się tylko na japońskim wydaniu jako bonus. Kto wie, może doczeka się należytego uznania w ramach reedycji? Czas pokaże. Natomiast jako strona B singlowej wersji "Hysterii" ukazał się zaś "Eternally Missed", jeden z moich ulubionych utworów Muse, z pięknie narastającym wokalem, świetnym riffem prowadzącym i nałożonymi na siebie przesterami.
Oprawa graficzna albumu pięknie koresponduje z jego zawartością, oddając ducha schyłkowości, a zarazem ukazując piękno. Do tego czarno-białe zdjęcia zespołu, świetnie skomponowana książeczka z "rozpadającym się" tekstem utworów. Pod względem estetycznym całość nadal robi ogromne wrażenie.
2023 rok to czas, by oddać hołd tej płycie, by docenić ogrom pracy włożonej w jego nagranie, by wreszcie nacieszyć się tą muzyką, szczególnie w czasach, gdy szczerość, przesłanie i ciekawe historie zawarte w muzyce tracą na popularności kosztem komputerowych produkcji z wykorzystaniem sztucznej inteligencji. Mam nadzieję, że choć w niewielkim stopniu udało się to w tym może trochę za długim tekście.
Biograficzne odniesienia wywodzą się z książki "Nie z Tego Świata", biografii Muse autorstwa Marka Beaumonta. Znajdziecie tam między innymi historię o tym, jak zostały zarejestrowane wszystkie brzmieniowe smaczki w "Apocalypse Please" i co zainspirowało tekst "Hysterii". To ciekawa lektura nie tylko dla fanów Muse, ale dla wszystkich tych, którzy chcieliby poznać historię zespołu, który zasłużył na sukces ciężką pracą i nie dając się stłamsić krytyce osiągnął swoje.
Albumu możecie posłuchać tu:
Zremasterowana, nowa wersja tej płyty z dodatkami w postaci "Fury" i innych wersji utworów ukaże się 17 listopada 2023. Możecie ją zamówić tu: https://store.muse.mu/eu/muse/absolution-xx-anniversary-box-set-print/5054197816055.html