Pięćdziesiąt koncertów, trzy dni i dwie sceny - choć czternasta edycja corocznego święta muzyki metalowej w Aleksandrowie Łódzkim przeszła już do historii, zostanie w pamięci fanów cięższych brzmień jako jedna z tych najbardziej intensywnych i wzruszających. Emocji nie brakowało od pierwszej do ostatniej minuty festiwalu i właściwie każdego dnia spełniało się jakieś mniejsze lub większe marzenie większości uczestników. W tym roku na teren aleksandrowskiego MOSiRu zawitały zarówno legendarne zespoły jak i wschodzące gwiazdy. I co chyba najważniejsze w tym całym przedsięwzięciu - dopisała także pogoda.
O ulewnych deszczach, które w ubiegłym roku utrudniły koncertowe emocje w trakcie występów DVNE czy ASPHYX można tym razem było zapomnieć. Traf chciał, że w terminie festiwalu przetoczyła się nad Polską nieco spóźniona wakacyjna fala upałów. Choć do wieczora o świeże powietrze było bardzo trudno, nie przeszkodziło to festiwalowiczom w świetnej zabawie. Wróciły międzykoncertowe konkursy o festiwalowe fanty, które od lat były lokalną tradycją, a na terenie można było spotkać uśmiechniętych ludzi. Nie było też większych problemów z funkcjonowaniem na polu namiotowym, które w tym roku zostało powiększone, dzięki czemu na terenie mogła na stałe przebywać znacznie większa liczba publiczności.
Czwartkowe koncertowe wycieczki rozpoczęłam około piętnastej od potężnego występu Czerni na dużej scenie, który niestety po trzech utworach został przerwany z powodów technicznych. Przez ten krótki czas pokazali jednak swoją moc i energię, wobec której trudno pozostać obojętnym. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło - dzięki wcześniejszemu finałowi tego występu zdążyłam spokojnie dotrzeć na małą scenę, by posłuchać grupy Whalesong. Choć spodziewałam się, że będzie on pełen niespodzianek, przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Michał Kiełbasa i Elise Aranguren fantastycznie uzupełnili się wokalnie i świetnie zgrali instrumentalnie. Kompozycje z albumu "Leaving A Dream" zyskały nowy wymiar i piękną przestrzeń, będącą szerokim polem do improwizacji. W kameralnej przestrzeni Krypty muzyka Whalesong sprawdziła się idealnie, wprawiając w zachwyt. Kontrolowany hałas, eksperymenty, nietypowe instrumenty i atmosfera - zgadzało się wszystko. Był to jeden z najciekawszych występów nie tylko tego wieczoru, ale całego festiwalu - tak dobry, że postanowiłam odpuścić kolejny występ zaplanowany na dużej scenie. Mam nadzieję, że kolejna okazja, by doświadczyć tych emocji nadarzy się już wkrótce.
Świetną kontynuacją hipnotyzującej atmosfery był występ Entropii, która rozbujała publiczność zgromadzoną przy dużej scenie swoim transowym instrumentalnym lotem w kosmos. Nieco inne emocje towarzyszyły występowi Squash Bowels - szaleńcze tempo i krótkie strzały w połączeniu z lejącym się z nieba żarem wycieńczyły mnie na tyle, że postanowiłam udać się ponownie na małą scenę, by zanurzyć się choć na chwilę w przestrzennych kompozycjach Ampacity. Niestety miałam na to jedynie kilkanaście minut - pół godziny po rozpoczęciu występu przez trójmiejski kwartet trzeba było niemal biec pod dużą scenę, by nie stracić wyjątkowej okazji posłuchania na żywo grupy Grave Pleasures. Na szczęście było warto - sympatyczny zespół zagrał wyśmienicie, zachwycając melodiami i energią. Wielbiciele rock-n-rolla mogli znaleźć coś dla siebie na koncercie Maggot Heart. Gdyby nie bardzo ograniczona pojemność Krypty i związana z tym obezwładniająca temperatura w pomieszczeniu, cała sala z pewnością tańczyłaby w najlepsze.
Energią, selektywnym brzmieniem i różnorodnością inspiracji zachwycili zaś Enslaved, którzy w końcu po kilku latach starań dotarli do Polski. Uśmiechnięci muzycy chętnie nawiązywali kontakt z publicznością, grając przy tym wyśmienicie - łącząc wpływy nordyckie z ciężkimi brzmieniami i porywającymi melodiami. Spełniło się marzenie kilku tysięcy fanów, którzy nie oszczędzali gardeł i nie ustawali w owacjach. Wymarzonym dla wielu był także koncert legendarnej grupy Coroner. Choć zagrali przekrojowy materiał, to najstarsze nagrania wywołały wśród publiczności największe poruszenie.
Nieco mniej przebojowo, ale za to bardzo mrocznie i transowo było też podczas występu Duńczyków z ORM, którzy zastąpili w ostatniej chwili włoską Messę. Zagrali bardzo ciekawie, podobnie jak fantastyczne trio E-L-R, które zachwyciło nie tylko nietypową roślinną, klimatyczną scenografią, ale przede wszystkim potężnym brzmieniem z pogranicza doom i post metalu, jednocześnie nie pozbawionym uzależniającej atmosferyczności.
Finał dnia był jak zawsze w przypadku Summer Dying Loud wyjątkowy. Tego, z jakim repertuarem i w jakim składzie wystąpi Blindead nie było wiadomo do ostatniego momentu. Nowe wcielenie zespołu okazało się być połączeniem tego, co sprawdzone i cenione z zupełnie nowym otwarciem. Patryk Zwoliński zaśpiewał wyśmienicie, szczególnie starsze fragmenty, a zespół zagrał z pasją i zaangażowaniem, przypominając dobitnie, jak wielką pustkę pozostawił po sobie znikając na kilka lat. Na szczęście wrócili i oby grali jak najdłużej, dostarczając fanom wzruszeń. Po tym koncercie nie pozostało już nic innego, jak odpocząć i zebrać siły na kolejne dwa dni koncertowych emocji. O tym, co działo się w piątek i sobotę już niebawem, w kolejnych odcinkach...
CZERŃ
WHALESONG
ENTROPIA
SQUASH BOWELS
AMPACITY
GRAVE PLEASURES
MAGGOT HEART
ENSLAVED
ORM
CORONER
E-L-R
BLINDEAD 23
Zdjęcia podpisane imieniem i nazwiskiem oraz nazwą strony, zamieszczone na tej stronie należą do autora i nie mogą być kopiowane w celach prywatnych ani komercyjnych. Nie wyrażam zgody na pobieranie pojedynczych zdjęć i publikację na portalach społecznościowych bez wcześniejszego ustalenia. Rozpowszechnianie zdjęć jest możliwe wyłącznie poprzez linki do tej strony.
All the photos published on this website, signed with the name and the name of the website, belong to the author and may not be copied for private and commercial purposes. I do not agree for the publication of the individual photos in social media without prior arrangement. Sharing of the photos is only possible using links to this website.