Gigantyczny ładunek emocjonalny, perfekcyjne nagłośnienie i fenomenalny klimat zbudowany przy pomocy przestrzennego brzmienia i świateł - w muzyce Archive jest coś absolutnie magicznego, czego mają szczęście doświadczać regularnie na koncertach polscy fani. Po nieco dłuższej niż zwykle przerwie, spowodowanej covidowymi zawirowaniami i problemami zdrowotnymi, kolektyw pod wodzą Dariusa Keelera i Danny'ego Griffithsa przyjechał do naszego kraju z ubiegłorocznym postpandemicznym albumem "Call To Arms And Angels", jak zawsze wprawiając polskich fanów w zachwyt. Z trzech (niemal) wyprzedanych koncertów miałam zaszczyt wziąć udział w tym finałowym, w wypełnionej po brzegi klimatycznej sali gdańskego klubu Stary Maneż. Tym większa radość towarzyszyła mi z uwagi na fakt, że w roli gości specjalnych wystąpił również bardzo ceniony przeze mnie zespół BOKKA.
Są takie zespoły, których twórczość towarzyszy w codziennych zmaganiach od lat, których muzyka zapisała się głęboko w duszy. Bez wątpienia należy do nich w moim przypadku Archive i okazuje się, że nie jestem w tych uczuciach odosobniona. Polscy fani muzyki alternatywnej kochają brytyjski kolektyw miłością wielką i odwzajemnioną, to nie ulega wątpliwości, dzięki czemu koncerty zespołu w naszym kraju są zawsze pełne emocji po obu stronach "barykady".
Nie ma nic piękniejszego niż obserwowanie łez kręcących się w oczach muzyków na widok tłumu rozentuzjazmowanych fanów i podobnych wyrazów uczuć w oczach miłośników muzyki, gdy doświadczają koncertu swoich ulubionych artystów. To dzieje się w chwilach absolutnie wyjątkowych, gdy zgadza się wszystko i gdy ze sceny płynie wyłącznie szczerość. Archive potrafią tego dokonać, niezależnie od tego, jakie utwory postanowią zagrać i kto w ramach kolektywu wystąpi na scenie.
Tym razem kolektyw przyjechał do Polski w ośmioosobowym składzie. Do dowodzących producentów Dariusa Keelera, na szczęście już zdrowego i tryskającego radością i energią i nieco bardziej wycofanego, ale niemniej szczerego w swojej grze Danny'ego Griffithsa, fenomenalnych wokalistów Dave'a Pena i Pollarda Berriera, potężnej i pięknie zgranej sekcji rytmicznej dołączyła tym razem jedna wokalistka o oryginalnym głosie, Lisa Mottram.
W muzyce Archive, szczególnie w jej koncertowej odsłonie, dzieje się magia - narastająca, klimatyczna elektronika zderza się z potężnie brzmiącą sekcją rytmiczną i gitarowymi ścianami dźwięku i w połączeniu z atmosferycznymi wokalami buduje niezwykłą, transową aurę, której nie sposób się nie poddać. Ten wyjątkowy styl wyczuwalny jest praktycznie w każdym utworze i podkreślony selektywnym nagłośnieniem. Świetnie słuchało się tego koncertu praktycznie w każdym punkcie klubu, zarówno na płycie, jak i okalających salę balkonach.
Wśród publiczności zdecydowanie dominowały osoby wsłuchane w płynącą muzykę i wpatrzone w scenę, choć nie brakło też entuzjastów telefonów komórkowych. Ci dali o sobie znać najwyraźniej podczas finału koncertu, gdy na bis zabrzmiał jeden z ulubionych utworów wszech czasów polskich fanów, "Again" - choć zaśpiewany został z ogromną pasją przez Dave'a Pena, klimat chwili zniszczył las komórkowych ekranów wygenerowanych przez wszystkich tych, którzy w dobie powszechnego dostępu do internetu zapomnieli już, że w ostatecznym rozrachunku liczy się nie to, co zostało nagrane jakimkolwiek sprzętem, lecz to, co tkwi głęboko w sercu i duszy.
Podczas dwugodzinnego koncertu na szczęście takich "atrakcji" nie było aż tak wiele, szczególnie, gdy zespół wykonywał nowe kompozycje, na czele z bujającymi "Vice" i "Fear There & Everywhere", pełnym napięcia i flagowego zespołowego brzmienia "Enemy" czy równie hipnotyzującego "Daytime Coma". Największy aplauz (poza wspomnianym już wielkim hitem), a przy okazji ciarki na plecach wzbudziły jednak te najbardziej znane utwory z poprzednich wydawnictw, jak potężny gitarowy "Bullets", niemal noise'owy "Conflict" czy urokliwy "The Empty Bottle". Wtedy ściskało się gardło, wnętrze chciało skakać, a do oczu napływały łzy szczęścia. Właśnie tak się dzieje, gdy dzieje się magia i spełniają się marzenia.
O spełnionych marzeniach można też mówić w kontekście gości specjalnych koncertu - grupie BOKKA, która otworzyła wieczór przepięknym, równie emocjonalnym, choć niestety bardzo krótkim koncertem. Tajemniczy zamaskowani muzycy podczas półgodzinnego występu dali jednak z siebie absolutne maksimum, wzruszając publiczność, która w dużej mierze nie miała dotąd styczności z ich twórczością. Nie dość, że zaimponowali nowej widowni, która przyjęła ich naprawdę szczerze, ciepło i serdecznie, to jeszcze zagrali przed jednym ze swoich ukochanych zespołów, który zachwycił się prezentowaną przez nich sztuką. Czy z perspektywy zespołu da się doświadczyć czegoś piękniejszego? Na scenie. podobnie jak podczas trasy promującej fenomenalny album "Blood Moon" towarzyszył im piękny księżyc w pełni, który także świetnie pasowałby do muzyki Archive.
Był to naprawdę piękny, bardzo emocjonalny wieczór, który dostarczył tak silnej porcji wzruszeń, że nadal trudno znaleźć właściwe słowa, by opisać to, co się wydarzyło. Właśnie dla takich wieczorów warto walczyć do upadłego o każdy kolejny dzień i nie tracić z oczu celu. Mimo niekiedy licznych przeciwności losu, na które nie ma się wpływu, prędzej czy później marzenia się spełniają, szczególnie gdy zawalczy się o nie z pokorą i należytą starannością.
BOKKA
ARCHIVE
Zdjęcia podpisane imieniem i nazwiskiem oraz nazwą strony, zamieszczone na tej stronie należą do autora i nie mogą być kopiowane w celach prywatnych ani komercyjnych. Nie wyrażam zgody na pobieranie pojedynczych zdjęć i publikację na portalach społecznościowych bez wcześniejszego ustalenia. Rozpowszechnianie zdjęć jest możliwe wyłącznie poprzez linki do tej strony.
All the photos published on this website, signed with the name and the name of the website, belong to the author and may not be copied for private and commercial purposes. I do not agree for the publication of the individual photos in social media without prior arrangement. Sharing of the photos is only possible using links to this website.