Macie ochotę poczuć się jak po dobrych substancjach psychoaktywnych bez zażywania czegokolwiek? Jest jedna taka płyta, która bez trudu wprowadzi was w ten stan! King Gizzard & The Lizard Wizard wracają w świetnym stylu i z nową energią. Tak, dobrze widzicie - Australijczycy znów wydali album i znów jest to bardzo dobra płyta, w sam raz na poranny rozruch, oderwanie się od przytłaczającej codzienności czy miły wieczór. Właściwie na każdą okazję.
Zespołu przedstawiać nie będę, bo dobrze go znacie. A który to już album King Gizzard & The Lizard Wizard? Dwudziesty piąty? Taką liczbę studyjnych albumów zespołu podaje przynajmniej angielska wersja Wikipedii... Tego się trzymajmy.
Psychodelia tym razem nabiera bardziej tanecznego, chwilami niemal dyskotekowego wymiaru. Stu Mackenzie i przyjaciele uwielbiają się bawić i to wyraźnie słychać na tej płycie. To czysta radość, nieskrępowana żadnymi konwencjami, bezkompromisowe tańce przy laserowych, szalejących światłach, za konsoletą i na parkiecie. To powiew wakacyjnej beztroski, ciepłych wieczorów i uśmiechu, który naturalnie nie schodzi z twarzy.
Na "The Silver Cord" znajdziecie czternaście kompozycji, ale tak naprawdę siedem, bo każda z nich jest w dwóch wersjach - tej bardziej przystępnej, o radiowej długości oraz zwariowanym kilkunastominutowym rozwinięciu pełnym różnych, niekiedy dziwnych pomysłów. Od albumu bije świeżość, energia, radość, przy zachowaniu jakości.Wszystko brzmi tak, jakby zespołowi znudziło się nieco granie jazzującej psychodelii i spróbował sięgnąć po elektronikę, rap, r'n'b i funk. Efektem prac muzyków jest płyta, która wciąga z siłą czarnej dziury od pierwszego odsłuchu, porywając do tańca.
Trudno się uwolnić od takiej dawki dopaminy i nie pozostaje nic innego, jak dać się ponieść tej obezwładniającej energii.
85%
Albumu możecie posłuchać tu: King Gizzard & The Lizard Wizard - The Silver Cord