Dopracowane do perfekcji aranżacje, czysta radość na scenie, fantastyczny kontakt z publicznością, a przede wszystkim ambitna muzyka i mądre teksty, które skłaniają do refleksji - Riverside to sprawdzona ekipa, która od lat dostarcza wymagającej publiczności tego, co najlepsze - jakości na najwyższym poziomie, a przede wszystkim niezapomnianych emocji. Raz jeszcze można było się o tym przekonać w gdyńskiej arenie, do której zespół powrócił po nieco ponad rocznej przerwie, tym razem w ramach promocji nowego albumu "ID.Entity".
Kto nie przyszedł tego wieczoru do Gdyni, ten stracił bardzo dużo, a kto postanowił zajrzeć tylko na koncert Riverside, ten ominął dwa naprawdę ciekawe występy. Wieczór pełen muzycznych emocji rozpoczął dość niespodziewanie londyński ATAN, który zaserwował publiczności pokaźną dawkę instrumentalnego wykopu - mrocznego, potężnego, precyzyjnego i pomysłowego, który znacznie wykraczał poza wbrew nazwie dość hermetyczna estetykę metalu progresywnego, do której przypisuje się zespół. Nie brakowało ciekawych gitarowych riffów i fantastycznych partii sekcji rytmicznej, ale prym wiodła wokalistka prezentująca wszechstronne umiejętności - śpiewała czysto, korzystała z growlingu, a nawet rapowała - z pasją i nie szczędząc publiczności uśmiechu i energii. Obok inspiracji pejzażowością gitarowej ekspresji, było też sporo pulsujących brzmień sięgających do ekstremalnych metalowych rejonów, funkowej radości czy punkowej zadziorności. Krótko pisząc był to świetny występ, który poszukiwaczom różnorodności w muzyce przyniósł dużo uśmiechu.
Nieco bardziej refleksyjną muzykę zaprezentował gitarzysta Jakub Żytecki, który wystąpił z przyjaciółmi w trio. Post rockowe pejzaże z elektronicznym pulsem, a zarazem pełne gitarowej wirtuozerii przywodziły na myśl przeróżne malownicze krajobrazy. Dopełniały je atmosferyczne partie klawiszy oraz sekcji rytmicznej. Był to ciekawy i przyjemny występ, który wyciszył emocje przed tym, co miało wydarzyć się tuż po dwudziestej pierwszej.
Riverside zagrali dokładnie tak, jak się spodziewałam - fantastyczny, pełen uśmiechu i energii koncert z ważnym przesłaniem. Choć miałam zaszczyt słyszeć ich na żywo już co najmniej kilkanaście razy, to każdy ich występ jest zdecydowanie wyjątkowym przeżyciem. Jest trochę jak odwiedziny u dawno niewidzianego, bliskiego sercu przyjaciela, z którym czujemy się niezmiennie dobrze od lat i mamy wciąż wiele wspólnych tematów do rozmów, mimo że nasze drogi na co dzień podążają w nieco innym kierunku. Właśnie tak działają ciepły głos Mariusza Dudy i jego charakterystyczny sposób gry na basie, klawiszowe szaleństwa Michała Łapaja, przepiękne, nostalgiczne melodie gitary Macieja Mellera i potężne partie perkusji Piotra Kozieradzkiego.
Temat sztucznej inteligencji, uzależnienia od nowych technologii, życia w sieci i budowania relacji online, wpływu algorytmów na podejmowane w życiu decyzje jest nie tylko bardzo głośny, ale bardzo ważny, by zrozumieć istotę dzisiejszych czasów i funkcjonowania współczesnego społeczeństwa. O tym, dlaczego nie warto dać się pochłonąć algorytmom i dlaczego warto postawić na to, co najcenniejsze, czyli relacje w realnym świecie, troska o bliskich i przyjaciół i zdrowie, także, a może przede wszystkim to psychiczne jest nowy album Riverside, który stanowił rdzeń koncertowej setlisty. Pozostałe nagrania zostały dopasowane tak, by pasowały tematycznie i muzycznie. Było energetycznie, bardzo melodyjnie, chwilami tanecznie i...bardzo przebojowo.
Oprócz skłaniających do refleksji tekstów, których słuchanie szczególnie
na żywo jest wyjątkową przyjemnością nie zabrakło też ważnego przesłania między utworami. Riverside pokazał się jako zespół dojrzały, świadomy jakości i spoglądający w przyszłość z optymizmem, uśmiechem, nadzieją i nie stroniący od dobrej zabawy.
Chodziło przede wszystkim o to, by w tych trudnych i smutnych czasach, sponiewieranych fałszem i hejtem w sieci przeżyć coś rzeczywistego, coś namacalnego, co będzie można wspominać długo i oderwać się od otaczającego informacyjnego śmietnika. Spędzić czas razem, tu i teraz i podejść do wyzwań kolejnych dni z nadzieją, uśmiechem i energią niezbędną do przetrwania, która naładuje na nadchodzącą jesień.
Zespół nie stronił od żartów sytuacyjnych, także z samych siebie i usilnych prób klasyfikowania ich twórczości w hermetycznej progrockowej szufladzie, o czym można by właściwie napisać książkę. Było też wiele okazji do wspólnego śpiewania, rytmicznego klaskania, a na finał nawet bezkompromisowego tańca z zespołem w rytm kompozycji Sidneya Samsona o tytule zgodnym z nazwą zespołu.
Oprócz "Friend Or Foe", "Landmine Blast", "Big Tech Brother", "Post Truth", "The Place Where I Belong" wybrzmiały między innymi traktujący o uzależnieniu od mediów społecznościowych "Addicted", nieśmiertelne "02 Panic Room" oraz bujające "Egoist Hedonist" i "Left Out" z niezmiennie aktualnego "ADHD". Nie zabrakło też niezmiennie poruszającego "We Got Used To Us", z dedykacją dla wszystkich przybyłych, by walczyli o lepsze jutro. Na bis oprócz uśmiechniętego "Self Aware" wybrzmiał zaś "Conceiving You" w nowej, rozbudowanej wersji z wyzwaniem dla publiczności, podczas którego Mariusz Duda uczył fanów jak krzyczeć wykorzystując szept. Była to fantastyczna zabawa.
Klimat wieczoru pięknie podkreśliły nowe światła, w tym robiące piorunujące wrażenie lasery. Na co dzień sportowa hala zamieniła się na kilka godzin w pięknie nagłośnioną salę o dobrej akustyce, w której można było chłonąć zespołowy przekaz w pełni. Był to jeszcze jeden wieczór w przesympatycznej atmosferze, z muzyką najwyższej jakości. Oby takich było jak najwięcej, szczególnie w porze jesiennej, gdy doskwierają krótkie, zimne, deszczowe dni.