Zaprezentować swój solowy, porywający set i godzinę później wyjść na
scenę ponownie, z zespołem i raz jeszcze dać z siebie
maksimum energii i emocji - to zdecydowanie potrafią nieliczni. Wśród
nich jest bez wątpienia Karin Park, wszechstronnie utalentowana wokalistka, która odnajduje się praktycznie w dowolnej muzycznej estetyce. Najpierw zaprezentowała elektroniczno-eteryczne ballady, następnie oddała scenę we władanie Jaye Jayle'owi, który przy akompaniamencie gitary zaczarował melancholią, a na finał rozniosła ją w pył z mężem Kjetilem Nernesem w szeregach Arabrot. Wszystko to działo się w czwartkowy wieczór w poznańskim klubie Pod Minogą.
Subtelny, a zarazem potężny głos, niespiesznie rozwijające się muzyczne pasaże, eteryczna atmosfera, z czasem nabierająca klubowej dynamiki - Karin Park wykonująca solowy, autorski program jest absolutnie wspaniała, czemu dała dowód w Poznaniu. Zaśpiewała przepięknie, wprowadzając w błogi nastrój. Zachwyciła wszechstronnością, wrażliwością i szczerością. Poruszyła duszę i zahipnotyzowała. Grała nieco ponad pół godziny - troszkę za krótko, ale takie już prawa łączonych tras koncertowych.
Muzyka Jaye Jayle pasuje w sam raz na jesienne wieczory. Głęboki głos i gitarowe ballady to melancholia, która idealnie sprawdza się, gdy jest zimno i ciemno. Evan Patterson zaserwował ją publiczności, wprowadzając nieco senną, a zarazem duszną atmosferę. By nie było zbyt smutno, zadumę rozładowywał specyficznym poczuciem humoru. Choć dostarczył nieco innych emocji niż poprzedni, był to również piękny koncert.
Arabrot to jeden z najbardziej niedocenionych zespołów na świecie - choć mają wszelkie predyspozycje, by podbijać stadiony, pozostają rozpoznawalni jedynie w niszy. Mimo dziesięciu albumów na koncie, pozostają wolnymi, niezależnymi, przesympatycznymi i szczerymi ludźmi, którzy cenią każdą okazję na spotkanie z publiką i żyją muzyką. Swoją pasją dzielą się ze swoimi dziećmi, które podróżują po świecie razem z nimi, towarzysząc na koncertach. W dobie dominacji promocji, influencerów i plastikowych piosenek, takich zespołów ze świecą szukać.
Sceniczny występ Arabrot to tykająca energetyczna bomba, która odpala się wraz z początkiem każdego koncertu i eksploduje przez bite półtorej godziny, do utraty tchu. Kjetil Nernes i Karin Park serwują publiczności rock'n'rollową jazdę bez trzymanki, zachęcając do wspólnego śpiewania, tańca i bezkompromisowej zabawy. To czysta radość i energia, której trudno się oprzeć. Nie inaczej było Pod Minogą, gdzie publiczność, choć dość nieliczna, co może wydawać się totalnym nieporozumieniem, bawiła się w najlepsze, zapominając choć na chwilę o codziennych zmaganiach. Wchodzące w głowę melodię, chwytliwe gitarowe riffy, uzupełniające się wokale, fajne piosenki, szczere przesłanie i porozumienie bez słów - muzycznie zgadzało się właściwie wszystko, a gdy doda się do tego dobre nagłośnienie, dobrą atmosferę w klubie i fajne poczucie humoru, mamy praktycznie koncert idealny. W setliście przeważały nagrania z dwóch ostatnich albumów grupy. Zespół zaprezentował się w trzyosobowym składzie - z duetem zagrał przyjaciel, znany ze współpracy z Mono sympatyczny perkusista Dahm Majuri Cipolla.
Był to piękny wieczór, pełen świeżej i szczerej energii, który dostarczył każdemu, kto zdecydował się wpaść do klubu Pod Minogą dużo uśmiechu.