Skłaniające do refleksji teksty, melodyjne, wpadające w ucho piosenki, fuzja punkowej bezkompromisowości i hiphopowej beztroski, brzmieniowe eksperymenty, spotkanie młodości i doświadczenia - tak było w niedzielę na terenie gdańskiego Amber Expo. Drugi dzień pierwszej edycji Inside Seaside przyniósł, podobnie jak pierwszy wachlarz emocji, różnorodnych dźwięków i niezły trening podczas międzyscenicznych wędrówek. Na trzech scenach zaprezentowali się zarówno idole młodego pokolenia, mistrzowie i mistrzynie rodzimej sceny muzycznej jak i gwiazdy szeroko pojętej alternatywy - dla każdego coś miłego.
Podobnie jak dnia poprzedniego dotarłam na teren festiwalowy tuż przed rozpoczęciem pierwszych występów, w sam raz na potężną dawkę pulsującej, tanecznej energii, którą zaserwował publiczności kolektyw P.Unity, specjalizujący się w fuzji funku, soulu i jazzu. Po chwili pobiegłam jednak na kolejny koncert, by przekonać się, jak wielki potencjał drzemie w twórczości młodziutkiego Dawida Tyszkowskiego. To chłopak wrażliwy, z fajnymi pomysłami i chwytliwymi piosenkami, które momentalnie wchodzą w uszy. Nieco mroczniejsze oblicze muzyczne zaprezentowali kolejni trzej artyści. Ania Leon zaintrygowała mroczną elektroniczno-popową i dość intymną twórczością, która świetnie sprawdziła się na dużej scenie. Wrażliwością wzruszył nieprawdopodobnie uzdolniony Jann, którego wspierała pod sceną rzesza rozentuzjazmowanych fanek. Młody twórca wystąpił w towarzystwie gitarzysty i perkusisty i zachwycił różnorodnym wokalem i artystyczną dojrzałością oraz stylistyczną otwartością.
Tuż przed końcem występu Janna udałam się czym prędzej na UpStage, by posłuchać fenomenalnej Artificialice, która zachwyciła mnie podczas występu na tegorocznym Sea You Music Showcase. Tym razem Alicja Sobstyl poszła jeszcze o krok dalej, kreując magiczny świat z pogranicza jawy i snu zatopiony w pastelowych barwach. W towarzystwie kilku instrumentalistów z saksofonistą Michałem Janem Ciesielskim na czele zagrała fenomenalny koncert. Raz jeszcze wyraźnie dała znać, że jej artystyczna wizja jest bardzo rozległa, że drzemią w niej absolutnie niczym nieograniczone możliwości i tylko od niej samej zależy, w którą muzyczną stronę skieruje swoje zainteresowania. Potrafi odnaleźć się właściwie w każdej stylistyce.
Gdy Artificialice kończyła swój występ, przy największej festiwalowej scenie zebrała się już pokaźna grupa miłośników smutnych piosenek z przesłaniem, których autorkę, uwielbianą w naszym kraju Kaśkę Sochacką witała ogromna wrzawa. Artystka zaprezentowała intymne, emocjonalne, szczere, ale dość zachowawcze show, skrojone idealnie pod gust fana popu, oczywiście złożone z radiowych hitów, które słyszał choć raz każdy, kto miał styczność z komercyjnymi rozgłośniami, choćby w sklepie, w restauracji czy w biurze, gdzie obok siebie pracują osoby z bardzo różnymi preferencjami muzycznymi i jedynym słusznym wyborem wydaje się w tym przypadku cisza lub właśnie taka stacja radiowa.
Spragniona nieco innych muzycznych wrażeń pobiegłam na scenę teatralną, gdzie tuż po dwudziestej gitarowy, energetyczny występ zaserwował brytyjski Black Honey, z charyzmatyczną wokalistką Izzy Phillips, budzącą skojarzenia z Hole i Amyl and The Sniffers. Było szczerze, zadziornie, punkowo-bezkompromisowo i bardzo sympatycznie. Niestety na tym koncercie nie stawiło się tyle osób, ile powinno, prawdopodobnie ze względu na konkurencyjny występ reaktywowanej, kultowej w pewnych kręgach grupy KURY, która na scenie na piętrze odgrywała swój nieśmiertelny album "P.O.L.O.V.I.R.U.S", w towarzystwie wyjątkowych gości. Tam na sali było tak ciasno, że trudno było wcisnąć choćby szpilkę między ludźmi, a do wejścia ustawiła się ogromna kolejka oczekujących w nadziei na to, że zostaną wpuszczeni choćby na moment, gdy ktoś inny podda się i opuści salę z powodu obezwładniającej temperatury.
Zdecydowanie najważniejszym punktem drugiego dnia festiwalu był dla wielu przybyłych występ Toma Odella, brytyjskiego wokalisty i pianisty, który zadebiutował brawurowo singlem "Another Love" ponad dekadę temu. Dziś niespełna trzydziestotrzyletni artysta ma na koncie duży kontrakt i nowy album w planach, który ukaże się w przyszłym roku. Połączenie nowych kompozycji i hitów okazało się strzałem w dziesiątkę. Publiczność szalała w tych bardziej dynamicznych momentach i wpatrywała i wsłuchiwała z uwagą w chwilach bardziej refleksyjnych. Klimatu występowi dodawały bardzo subtelne, delikatne światła. Tomowi wtórował zespół, ale to przede wszystkim on sam wiódł na scenie prym, czując każdy dźwięk i każdy wers śpiewanych tekstów. Fantastycznie obserwowało się jego sceniczną ekspresję i to jak z każdym kolejnym utworem wczuwał się coraz bardziej w atmosferę.
Zupełnie odmiennych emocji dostarczył występ brytyjskiego duetu Sleaford Mods, który był tak osobliwy, że trudno go jednoznacznie opisać. Nie zgadzało się tu absolutnie nic, jeśli spojrzeć pod względem jakości prezentowanej muzyki, która została odtworzona z laptopa, a jednocześnie zgadzało się wszystko. Jason Williamson i Andrew Fearn, niczym się nie przejmując, w blasku świateł stroboskopowych i potężnej, obezwładniającej sile basu zaserwowali publiczności absolutną jazdę bez trzymanki, bojkotując współczesność pod względem muzyki, tekstu i ekspresji scenicznej. Ile trzeba mieć wytrwałości i jak bardzo odważnym być, by śpiewać (?), rapować (?) o tym, co się myśli i czuje bez żadnych zahamowań, wyśmiewając popkulturę, sytuację polityczną i społeczną na świecie... Ile trzeba mieć energii, by skakać bez opamiętania przez godzinę... Ile trzeba mieć odporności psychicznej, by oprzeć się wszelkiej krytyce i być po prostu sobą... Sleaford Mods są fantastyczni w swojej autentyczności, niesamowicie oryginalni, szczerzy i bezpośredni. Ponad gatunkami, ponad podziałami, ponad granicami i to jest w ich twórczości najpiękniejsze.
Właściwie po tym występie nie było już czego zbierać, a jednak warto było udać się jeszcze na główną scenę, gdzie miał odbyć się jeszcze jeden koncert zespołu, który polscy fani muzyki alternatywnej kochają z wzajemnością. Nothing But Thieves przyjeżdżają do nas regularnie i zawsze gromadzą pod sceną rzeszę oddanych słuchaczy, którzy śpiewają teksty, tańczą i świetnie się bawią. I bardzo dobrze, że tak jest, bo to świetna, przystępna, a jednocześnie ambitna muzyka z pogranicza rocka, popu i elektroniki, która w koncertowej odsłonie nabiera dodatkowej, czystej energii. To wpadające w ucho piosenki z pazurem, do których chce się skakać, których refreny chce się krzyczeć z tłumem i w których teksty wsłuchuje się z przyjemnością, by wydobyć z wersów drugie dno. Grają je naprawdę świetni muzycy, którzy z każdym kolejnym albumem doskonalą swoje umiejętności i kształtują unikalny styl zespołu.
Nothing But Thieves mają jeszcze jeden ważny atut - rewelacyjnego wokalistę, który na żywo śpiewa czysto, potężnie i bawi się swoim głosem o naprawdę pokaźnej skali. Niewielu jest wokalistów, którzy bezproblemowo są w stanie przejść od falsetu do krzyku. Conor Mason potrafi to zrobić bezbłędnie, podobnie jak Matt Bellamy i Einar Solberg.
Okazją do odwiedzin w naszym kraju był tym razem wydany kilka miesięcy temu doskonały album "Dead Club City", z którego zabrzmiało aż sześć utworów. Pokaźną reprezentację miały też obie części "Moral Panic" i "Broken Machine". Dzięki temu występ był równy, mocny i fajnie wyważony, w sam raz na finał festiwalu, by podkręcić atmosferę i raz jeszcze rozruszać nieco zmęczone już nogi i obolałe mięśnie.
Pierwsza edycja Inside Seaside była wydarzeniem absolutnie fantastycznym i niezapomnianym, Właśnie takiego festiwalu pod dachem, dla kilkutysięcznej publiczności, brakowało na koncertowej mapie Polski. To formuła, którą zdecydowanie warto rozwijać i nasycać ją rokrocznie jeszcze bardziej różnorodnym zestawem artystów i licznymi atrakcjami dodatkowymi, które dla wielu bywalców tego typu wydarzeń są niezbędne. Po udanej pierwszej edycji wiadomo już, że za niespełna rok, dokładnie 9 i 10 listopada 2024, także w kompleksie Amber Expo, odbędzie się kolejna odsłona Inside Seaside. Już teraz serdecznie was na nią w imieniu organizatorów zapraszam i mam nadzieję, że emocji, podobnie jak w tym roku nie zabraknie!
P.UNITY