Czy marzyliście kiedyś o tym, by doświadczyć prywatnego występu ulubionego artysty, który np. odwiedziłby was w domu i zagrał dla was, z którym pogadalibyście jak przyjaciele przy herbacie i po prostu spędzili miło czas? Mniej więcej tak można było poczuć się w piątkowy wieczór w poznańskim SARP Social Club, gdzie bardzo kameralny, intymny koncert zagrała Jo Quail. Brytyjska wiolonczelistka odwiedziła nasz kraj w ramach swojej pierwszej headlinerskiej trasy i zagrała dwuczęściowy, niemal dwugodzinny, wzruszający koncert.
Tu jest jak w domu, czuję się, jakbym była w czyimś pokoju gościnnym, też macie takie wrażenie? - powitała kilkunastoosobową, siedzącą na krzesełkach i popijającą ciepłe napoje publiczność uśmiechnięta artystka, już na wstępie zyskując aplauz i szczere uznanie. Już wtedy było wiadomo, że będzie to wyjątkowy wieczór, którego długo nie zapomni każdy, kto postanowił przyjść do zlokalizowanego w sercu poznańskiego rynku maleńkiego klubu, gdzie naprawdę można poczuć się jak w domu.
Techniczny kunszt, nieprawdopodobna kreatywność, żywa energia, szczerość, a także pasjonujące opowieści, anegdoty i bezpośredni kontakt artystki i słuchaczy, po koncercie zaś długie rozmowy - tak mniej więcej wyglądał ten niesamowity czas. Chcesz posłuchać nieoczywistej muzyki, która wymyka się gatunkowym ramom? Chcesz dowiedzieć się czegoś więcej o technice gry na wiolonczeli? A może wypytać o inspiracje? Marzyłeś kiedyś o tym, by pouczyć się gry na instrumencie pod okiem mistrzyni? Idealna okazja ku temu była właśnie w piątek.
Jo Quail gra na wiolonczeli od 5 roku życia, od wielu lat komponuje, eksperymentuje i wzrusza publiczność na całym świecie. Kocha podróżować, rozmawiać i spotykać się z ludźmi. Inspiruje się otoczeniem, przyrodą, podróżami i twórczością innych artystów. Uwielbia być w trasie i dzielić scenę z innymi. Choć współpracowała już z tak wieloma artystami, m.in. z Emmą Ruth Rundle, Mono, Caspian, czy ostatnio z Marią Franz z Heilung, niezmiennie jest skromną, szczerą, otwartą i pełna pokory osobą, która chętnie zaraża swoją pasją wszystkich zainteresowanych.
Tym razem przyjechała do Polski już nie jako support, lecz w ramach samodzielnej trasy. Zabrała ze sobą dwa wspaniałe instrumenty - 200-letnią wiolonczelę akustyczną oraz wiolonczelę elektryczną, a także kilka efektów, które pomogły jej w uzyskaniu na scenie pożądanego brzmienia, a nawet własny, specjalnie zaprojektowany statyw oraz piękne dekoracje - dwie industrialne rzeźby. Wszystko po to, by być samowystarczalną i niezależną i w każdym miejscu stworzyć wyjątkowy klimat.
Zabrała publiczność w przekrojową podróż przez swój wieloletni dorobek, obejmująca zarówno utwory bliższe muzyce klasycznej, jak i te bardziej eksperymentalne, czerpiące z post-rocka, noise'u i metalu. Wybrzmiały kompozycje ze wszystkich wydawnictw artystki. Trudno opisać słowami emocje, które każdy z nich wywołał - były zarówno wzruszające do łez, niezwykle eteryczne i wymagające chwile, jak i takie, w których trudno było usiedzieć w miejscu i chciało się skakać do rytmu, szczególnie w momentach żywo wyjętych z utworów grupy W.A.S.P., do czego przyznała się artystka.
Fantastycznie obserwowało się też samą Jo - jej sceniczną ekspresję i sposób, w który rodził się każdy utwór z zapętlanych po kolei i nakładanych na siebie partii melodyjnych i rytmicznych, a także emocje, które wywoływał na jej twarzy każdy z utworów. Muzyka płynęła prosto z serca, trafiając do słuchaczy i poruszając ich do głębi. Było to jedyne w swoim rodzaju doznanie.
Po koncercie wzruszeni fani długo jeszcze rozmawiali z artystką, a jedna z uczestniczek przystała z chęcią na lekcję gry na wiolonczeli. Wzruszeniom z obu stron nie było końca, a Jo obiecała wrócić do Poznania tak szybko, jak to będzie możliwe, by raz jeszcze wystąpić w tym przytulnym pokoju, w którego kąciku stał fortepian, którego ściany zdobiły czarno-białe fotografie i w którym unosił się zapach ciepłej herbaty.