Mrok, niepokój i tajemnicza, mglista aura - tak było w poniedziałkowy wieczór Pod Minogą w Poznaniu, gdzie na pograniczu gatunków spotkały się dwa nietuzinkowe zespoły - łączący nordycką wrażliwość z metalowym ciężarem Hexvessel i eksperymentalny kolektyw Whalesong. Był to wieczór, który muzycznym odkrywcom przyniósł bez wątpienia dużo emocji.
Jeśli cenisz różnorodność, chodzisz na koncerty po to, by doświadczyć czegoś unikalnego i dać się zaskoczyć, Whalesong to zdecydowanie zespół dla Ciebie! Kolektyw, któremu przewodzi charyzmatyczny multiinstrumentalista Michał Neithan Kiełbasa nie spogląda wstecz, nie odcina kuponów i kroczy śmiało przed siebie, czerpiąc inspiracje z różnych stylistyk, których wypadkową są mrok, niepokój i tajemniczość. To muzyczny kameleon, który improwizuje, dopasowując się do aury miejsca i nastroju danego dnia. Whalesong nie grają dwóch identycznych koncertów i stawiają na rozwój, przygodę i otwartość formy. Często sięgają też po nowe, nieopublikowane jeszcze utwory, które z czasem znajdują swoje miejsce na kolejnych wydawnictwach. Tym razem setlistę wypełniły przede wszystkim nagrania z najnowszego albumu zespołu, "Leaving A Dream" w nieco innych aranżacjach.
W Poznaniu Whalesong zaprezentowali się jako trio, bez jednego z instrumentalistów, który z osobistych powodów nie mógł pojechać w tę trasę. Do Michała, który sprawował pieczę nad kierunkiem, w którym płynęły dźwięki, dołączyli za to grająca na klawiszach i gongu, obdarzona bardzo ciekawą barwą głosu Elise Aranguren, a także perkusista Grzegorz Zawadzki. Ta zmiana w pewnym stopniu wymusiła nieco bardziej ambientową, atmosferyczną formę, choć nie brakowało też momentów bardziej hałaśliwych. Eksperyment, improwizacja, rytuał, dialog instrumentów - to było emocjonalne doświadczenie, które chłonęło się całym sobą tu i teraz, dając się ponieść tajemniczej, niejednoznacznej atmosferze. Ani się człowiek obejrzał, a upłynęło kilkadziesiąt minut niosąc oczyszczenie i poczucie fantastycznie spędzonego czasu.
Hexvessel, choć mieli przez poprzedników poprzeczkę zawieszoną bardzo wysoko, zrobili swoje i zagrali przede wszystkim szczery koncert. Mat McNerney to twórca bardzo zdolny, wszechstronny, z powodzeniem łączący inspiracje różnymi stylami, od lat dostarczający fanom dźwięków różnych nietuzinkowej muzyki. Wraz z trójką przyjaciół przyjechał do Poznania z nową płytą "Polar Veil", która pięknie wpisała się w grudniową mglistą, deszczową aurę. Choć stanowiła sedno koncertowej setlisty, znalazło się w niej także miejsce dla starszych utworów, w tym tych naprawdę dawno nieprezentowanych.
Black metalowy ciężar w połączeniu z nordycką, zimną aurą i szczerym wokalem przywodziły na myśl bezkresne fińskie lasy, lśniące tafle jezior, ostre, niebezpieczne szczyty gór i bezludne obszary spowite mroźną mgłą i skrzącymi się płatkami śniegu. Chyba najbardziej adekwatnym byłoby w tym przypadku określenie - czyste piękno muśnięte melancholią, przesiąknięte niepokojem, spowite smutkiem. Był to bardzo intymny wieczór, pozostawiający miejsce dla refleksji, uczczenia pamięci bliskich zmarłych oraz zatopienia się we własnych myślach. Pozostało tylko zamknąć oczy i pozwolić wyobraźni popłynąć tam, dokąd podpowiadały uczucia.
Publiczność chłonęła z uwagą i szacunkiem każdy dźwięk, okazując
zespołowi szczere zachwyty, co bardzo docenił wzruszony i skromny wokalista Hexvessel,
dziękując za tak ciepły i szczery odbiór. Śpiewał prosto z serca, a przybyli fani, wielu z nich pojawiło się na koncercie fińskiej grupy nie po raz pierwszy, wychwycili ten przekaz bezbłędnie - czego można chcieć więcej? Może jedynie nieco większej frekwencji, co w czasach popularności muzycznego plastiku jest wyczynem coraz trudniejszym. Na szczęście wartościowej, jakościowej sztuki wciąż powstaje bardzo dużo, kłopot w tym, że coraz ciężej do niej dotrzeć i przekopać się przez stos nieistotnych komunikatów, którymi jesteśmy bombardowani na co dzień w sieci.
WHALESONG