Post punk ma w sobie niewątpliwie coś uniwersalnego i ponadczasowego - to muzyka mroczna, pełna nostalgii, bardzo refleksyjna, a zarazem bardzo chwytliwa, nie przytłaczająca atmosferą i technicznym skomplikowaniem. Można było przekonać się o tym w niedzielny wieczór w Gdańsku. Niedźwiedzie gościnne progi odwiedził jeden z najciekawszych przedstawicieli tego nurtu - niemieckie trio Pink Turns Blue, które niezmiennie od niemal czterech dekad konsekwentnie robi swoje. Fani dźwięków, które szczególnie spopularyzował zespół The Cure szczelnie wypełnili Drizzly Grizzly, przyjmując zespół owacyjnie.
I nie ma się tak naprawdę czemu dziwić, bo był to bardzo dobry, równy koncert - świetnie zaśpiewany i zagrany. Mimo że pozbawiony był większych fajerwerków, sprawił publiczności wiele radości. Fani śpiewali razem z wokalistą, chłonęli płynący ze sceny przekaz i oklaskiwali muzyków gorąco. Nie trzeba było ich specjalnie zachęcać do interakcji - dźwięki zrobiły swoje. Atmosfera sprawiła, że nie sposób było nie poddać się rytmom i płynącym lekko melodiom. Wystarczyło zamknąć oczy i dać się ponieść muzyce, pozwalając wyobraźni krążyć w czasoprzestrzeni i po prostu odpuścić.
Tak melancholijna, chwytliwa i bardzo uniwersalna muzyka okazała się idealnym pomysłem na wieczorny relaks i zwieńczenie intensywnego koncertowego weekendu. Trio rozkołysało, skłoniło do rytmicznego pulsowania, a następnie delikatnie ukoiło do snu. Skromni i sympatyczni muzycy po koncercie wyszli do fanów, by spotkać się z nimi, uścisnąć dłonie, podpisać pamiątki i zapozować do wspólnych zdjęć. Był to jeszcze jeden niezwykle miły i sympatyczny wieczór - lepszego po prostu nie można było sobie wymarzyć.