Żyj najlepiej jak umiesz, bądź dobry dla innych, miej dystans do siebie, a jednocześnie bądź dla siebie wyrozumiały - mniej więcej z takim przesłaniem zwrócił się w do publiczności w piątkowy wieczór Spięty. Hubert Dobaczewski wraz z zespołem wystąpił dla kilkusetosobowej publiczności w przepięknej, klimatycznej sali gdańskiego Instytutu Kultury Miejskiej. Jak zawsze zachwycił niepodrabialną grą słów opatrzoną eklektycznymi dźwiękami, a także przepiękną oprawą wizualną.
Takiego tłumu na koncercie w IKMie chyba jeszcze nie było - do wejścia na salę audytoryjna ustawiła się długa kolejka chętnych, by posłuchać na żywo nowych kompozycji Spiętego, które znalazły się na trzecim solowym albumie artysty, nagranym wspólnie z zespołem, z którym koncertuje od 2020 roku. "Heartcore" to wyjątkowy materiał - bardzo intymny, a zarazem bardzo uniwersalny, przede wszystkim dzięki niezwykłym umiejętnościom doboru słów przez Dobaczewskiego, który trafne obserwacje na temat społeczeństwa czy też działań jednostki pięknie ubarwia poczuciem humoru i samokrytyką.
W klimat wieczoru wprowadziły niebanalne piosenki grupy De Staat, na bazie których zespół zbudował przedkoncertową playlistę. Podczas samego występu było równie eklektycznie - gitarowe melodie, sięgające estetyki bluesowej fajnie korespondowały z elektronicznymi smaczkami, hiphopowym luzem i lekkością reggae. Świetnie zgrany zespół dokładnie wiedział, jaki klimat chce zbudować - bardzo refleksyjny, nieco deszczowy, a jednocześnie niezwykle ciepły i niemal domowy.
Nie potrzeba było słów wstępu, wyjaśnień czy obfitych podziękowań - muzyka obroniła się sama. Muzycy rozumieli się bez słów i rozkręcali się z utworu na utwór, coraz silniej oddziałując dźwiękiem na publiczność, która początkowo słuchała w skupieniu, a następnie ochoczo reagowała na wspólne tańce i oklaski, do których nie trzeba było specjalnie zachęcać. Zespół i fani zaprzyjaźniali się stopniowo, z upływem czasu rozumiejąc się coraz lepiej. Najlepszym podziękowaniem za zaangażowanie były dźwięki i słowa piosenek, które płynęły prosto z serca i ze względu na swój uniwersalny charakter trafiały w czułe punkty, uderzając z potężną mocą zupełnie niespodziewanie. Trudno było się nie wzruszyć, nie zatrzymać na chwilę, by uświadomić sobie znaczenie tego, co właśnie wybrzmiało. Nastrój podkreślały absolutnie przepiękne, minimalistyczne i bardzo pomysłowe wizualizacje, sprawiając, że doświadczenie koncertu było także retrospektywną podróżą pełną migawek ze wspomnień i wycieczką w świat wysmakowanych, czarno-białych mini-filmów. Niesamowite wrażenie robiły też padające za wyimaginowanym oknem krople deszczu, otulające wręcz muzyków na scenie.
Spięty jest niewątpliwie mistrzem słowa, który w nieosiągalny dla wielu sposób potrafi wyrazić to, co kluczowe w niebanalny sposób. Na przestrzeni lat zbudował własną markę i na każdej płycie, czy to z Lao Che, czy solo udowadnia, że nie ma sobie równych. Jego twórczość trafia do kolejnych pokoleń słuchaczy, co raz jeszcze potwierdziła różnorodna, wielopokoleniowa publiczność - przyszli starsi, osoby z dziećmi, młodzi - każdy, kto chciał i mógł i kto ceni słowo. Dobaczewski zbudował pomost pomiędzy współczesnością i historią, pięknie nawiązując do największych muzycznych poetów, w tym oddając hołd Wojciechowi Młynarskiemu, którego nowa wersja "Jesteśmy na Wczasach" wykonana na finał wieczoru zebrała gigantyczny aplauz (szkoda, że większy niż inne, autorskie kompozycje).
Występ Spiętego to jeszcze jeden niezbity dowód na to, że nie tylko dobra muzyka obroni się sama, lecz także na fakt, że słowa mają ogromną moc, także te niewypowiedziane, niedopowiedziane, podane przez autora między wierszami czy artykułowane nieco niezgrabnie, jak w tym tekście, który w żaden sposób nie będzie w stanie oddać pełni doświadczeń emocjonalnych tego wieczoru. Wciąż za czymś gonimy, pędzimy, popełniamy masę błędów, a tymczasem umyka nam to, co najważniejsze. Mamy prawo szukać i nie znaleźć, poznawać i nie poznać, uczyć się i nie umieć, bo tak naprawdę im więcej wiemy, pojawia się coraz więcej pytań, wątpliwości, szczegółów. Z biegiem czasu uświadamiamy sobie, co mogliśmy zrobić lepiej, ale też, że wcale nie musimy podchodzić do swoich działań i postępowania innych aż tak krytycznie, że mamy prawo się mylić i powinniśmy celebrować każdą chwilę i za nią dziękować, bo być może jeszcze o tym nie wiemy, ale naprawdę ma znaczenie. O tym mówi Spięty na "Heartcore", dając odbiorcy serce na dłoni, dzieląc się osobistymi emocjami, na płycie, która jest ważna dla artysty, bo jest rozliczeniem z samym sobą, a jednocześnie zawstydza go i peszy. Nic więc dziwnego, że wykonując te utwory na scenie nie patrzył w oczy ludziom, lecz zamykał je, starając się dotrzeć do własnego wnętrza i sam się wzruszał, biorąc głęboki oddech między utworami dyskretnie ocierał łzy.
Nie ma chyba nic piękniejszego niż emocjonalna jedność artysty i fana, to porozumienie, które buduje muzyka, to dostrzeżenie na własne oczy i doświadczenie tu i teraz tej niemożliwej do opisania szczerości i autentyczności. Tak było w piątek i jestem za to doświadczenie przeogromnie wdzięczna.
Na koniec jeszcze cytat, który zapadł mi w pamięć najsilniej.
Spięty - "Móc Nic Nie Móc"
"Wolno nie umieć,
Nie rozumieć.
Wolno mi.
Żyć nie umiejąc,
Nie rozumiejąc.
Wolno mi.
Wolno mi być
I nie umieć żyć.
Wolno tu
Kimś takim być.
Umiem nie umieć
I wiem jak być,
Nie umiejąc żyć.
I kiedyś się dowiem
Jak to jest nie być,
Umiejąc nie żyć.
(...)
Jak byłem młody,
Jeszcze liczyłem, że zrozumiem
Dziś zrozumiałem,
Że żyć nie umiem
I gówno rozumiem.
Jestem sobą pierwszy raz,
Więc się mylę,
Umiem tyle.
Chcę się przemóc
I móc nic nie móc,
W tej trudnej miłości
Do bezsilności."